środa, 24 sierpnia 2016

Informacja i prośba

Moi drodzy!

Jedziemy do naszej najlepszej Matki! Prosimy o modlitwę, my obiecujemy, że będziemy pamiętać o wszystkich, którzy połączą się z nami w modlitwie. W związku z tym do dnia 10 września nastąpi przerwa w prowadzeniu bloga.


Polecamy rekolekcje z s. Barbarą

Polecamy rekolekcje Maryjne z s. Barbarą ze Wspólnoty Błogosławieństw, które odbędą się w Ożarowie Mazowieckim. Mam nadzieję, że za rok znowu ugościmy siostrę na Kaszubach.



poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Rekolekcje Narodowe - Licheń 2016 - Konferencja Pierwsza ks. John Bashabora



Środowisko osób wspierających Dobre Media: http://bank-widzow.dobremedia.org/
Strona telewizji: http://www.dobremedia.org/
Materiały DVD i MP3: http://sklep.dobremedia.org/
Facebook Telewizji Dobre Media: https://www.facebook.com/TVdobremedia/
Facebook Miłośników Dobrych Mediów: https://www.facebook.com/milosnicydob...

W Sanktuarium Matki Bożej w Licheniu 20 sierpnia 2016 spotkało się jest ponad 20.000 uczestników, wspólnie wzrastało i uwielbiało Jezusa, doświadczając mocy i miłości Boga. Rekolekcje prowadzi ks. John Bashobora.

Syn aktorki uzdrowiony za wstawiennictwem bł. ks. Jerzego Popiełuszki

Tomek dziś ma 16 lat, 1,90 cm wzrostu i gra w kosza. Syn aktorki Haliny Łabonarskiej został cudownie uzdrowiony za wstawiennictwem Księdza Jerzego. "Mamy w Niebie kogoś bardzo bliskiego"

Z Haliną Łabonarską rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler
Co dolegało Pani synowi i w jaki sposób doszło do niezwykłego pokonania choroby?

- Kiedy Tomek miał dwa lata, zachorował na anginę, po której pojawiły się komplikacje prowadzące do wirusowego zapalenia mięśnia sercowego. Kiedy przyjmowano go na oddział kardiologiczny szpitala przy ul. Działdowskiej w Warszawie, jego stan był bardzo ciężki, przedwstrząsowy. Tomek przestał jeść i mówić, z tego wywiązała się kardiomiopatria rozstrzeniowa z jawną niewydolnością krążenia, upośledzoną kurczliwością serca. W znacznym stopniu była powiększona lewa połowa serca - 205 proc. w stosunku do prawej. Lekarze jedyny ratunek widzieli w przeszczepie. W Polsce jednak nie robiono takich operacji na dwulatkach. Powiedziano nam, że jest to możliwe jedynie w Stanach Zjednoczonych. Odebrałam to jako wyrok śmierci, bo w ten sposób wyraźnie dano nam do zrozumienia, że stan synka jest beznadziejny. Gdy Tomka przewieziono do Centrum Zdrowia Dziecka, razem z rodziną i przyjaciółmi rozpoczęliśmy modlitewny szturm do Nieba. W intencji Tomka modlono się zarówno na Jasnej Górze, jak i na antenie Radia Maryja oraz w wielu innych miejscach.



Kiedy nastąpił przełom?

- Moja przyjaciółka, rzeźbiarka Teresa Pastuszka-Kowalska, która w tym czasie ukończyła właśnie pomnik ks. Jerzego Popiełuszki dla kościoła św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu, postanowiła bardzo mocno modlić się za wstawiennictwm Księdza Jerzego o zdrowie dla Tomka. Jej nieustająca modlitwa trwała trzy dni. W którymś momencie, gdy prosiła Boga za wstawiennictwem Księdza Jerzego, odmawiając Różaniec, usłyszała wewnątrz serca Jego głos. Powiedział do niej trzy zdania: żeby przekazać mi, że wszystko będzie dobrze, że Tomek z tego wyjdzie, tylko będzie to długo trwało. Była tym wewnętrznym przekazem bardzo przejęta i od razu mi o nim powiedziała. Gdy na drugi dzień rano pojechałam do Centrum Zdrowia Dziecka, okazało się, że stan Tomka zmienił się radykalnie. Nie był już umierający, a kiedy mnie zobaczył, powiedział dwa słowa: "mama" i "jeść". Zaczął się gwałtowny ruch w szpitalu, lekarze byli zdumieni. Tomek dostał duży kawał bułki z masłem i parówkę, a nie jadł od dwóch tygodni. Gdy je zobaczył powiedział: "tape", co oznaczało w jego języku ketchup.

Tomek został uzdrowiony całkowicie czy musiał się jeszcze leczyć?

- Z dnia na dzień było coraz lepiej. Tomek usiadł, zaczął mówić, jeść, oczywiście chciał wszystko z ketchupem. W szpitalu pozostał jeszcze półtora miesiąca. Choć jego serce w dalszym ciągu nie było normalne, ponieważ wciąż istniała dysproporcja między prawą a lewą stroną, to kurczliwość serca stała się prawidłowa. Przez jakiś czas synek jeździł na wózku, później zaczął chodzić po szpitalu, a w końcu po nim biegać. Gdy opuszczał szpital, był zupełnie innym dzieckiem niż to, które do niego przyjmowano. Wszyscy wiedzieliśmy, że stało się to na skutek interwencji Księdza Jerzego.

Jak dziś czuje się Pani syn?

- W październiku Tomek skończy 16 lat, ma 1,90 cm wzrostu i gra w kosza. Przez kilkanaście lat jeździliśmy z nim na konsultacje do Centrum Zdrowia Dziecka, gdzie robiono mu echo serca. Za każdym razem dysproporcje były coraz mniejsze, aż w końcu dwa lata temu usłyszeliśmy, że Tomek jest zdrowy i serce ma w normie! Wszystko spełniło się tak, jak zapowiedział Ksiądz Jerzy. Nasz syn jest normalnie rozwiniętym chłopcem i dziś nie ma śladów po kardiomiopatrii rozstrzeniowej. Te wszystkie przejścia jeszcze bardziej umocniły moją więź z Księdzem Jerzym.

Wiele osób, które wspomina dziś ks. Jerzego Popiełuszkę, podkreśla, że pierwsze spotkanie z Nim nie wywarło na nich specjalnego wrażenia, że dopiero później zdali sobie sprawę z jego wyjątkowości. A jak Pani Go postrzegała?

- Pierwsze moje zetknięcie z Księdzem Jerzym miało miejsce w kościele. Zobaczyłam Go więc nie jako osobę prywatną, lecz kapłana stojącego w szatach liturgicznych przy ołtarzu, odprawiającego Mszę Świętą i przemawiającego do ludzi. Oczywiście, później spotykałam Księdza Jerzego w zakrystii lub w Jego mieszkaniu, gdzie przygotowywał się do Mszy Świętej.

Czy sposób, w jaki przemawiał do ludzi, odróżniał go od innych, znanych wtedy Pani księży?

- Słowa, które wypowiadał, zapadały w serce, ponieważ atmosfera Mszy Świętych za Ojczyznę była nadzwyczajna. Na tych Mszach, odprawianych przez Księdza Jerzego, byłam bardzo często. Wszystko, co mówił, nabierało szczególnego znaczenia. Myślę, że gdyby mówił to gdzie indziej, tak jak czynili inni księża, z pewnością nie miałoby to takiej mocy. Ci, którzy na te Msze przychodzili, oczekiwali od Księdza Jerzego, by mówił o Ojczyźnie, wolności, sprawiedliwości, bo przecież wiemy, że wszystko to łączyło się wtedy z "Solidarnością", której działanie było ograniczone. Po stanie wojennym znaleźliśmy się wszyscy w szczególnie dramatycznej sytuacji. Musimy więc dziś patrzeć na tamten czas jako na czas bardzo szczególny. Wszystko bowiem, co się wtedy działo w kościele św. Stanisława Kostki, miało znamiona wielkiej religijnej i patriotycznej wspólnoty. Na jej czele stał Ksiądz Jerzy, który mówił do ludzi to, czego oni bardzo potrzebowali. Tak to widzę z perspektywy czasu.

Ksiądz Jerzy poprosił Panią o zaangażowanie się w oprawę artystyczną Mszy Świętych za Ojczyznę czy sama odczuła Pani taką potrzebę?

- W organizowanie oprawy Mszy Świętych angażowało się wiele osób, bo wiadomo, że Ksiądz Jerzy nie mógł się wszystkim sam zajmować. Bardzo pragnął, żeby robili ją aktorzy, bo chciał, żeby miało to pewną nośność. Byliśmy więc zapraszani na Żoliborz, spotykaliśmy się przed Mszą Świętą w zakrystii, salce, czasami u Księdza Jerzego w mieszkaniu, gdzie otrzymywaliśmy teksty. Ksiądz Jerzy dbał o to, by wszystko było jak najlepiej przygotowane. Sprawdzał, jakie wiersze czy pieśni zostały wybrane, jakie są teksty mówione, bo przecież formułowana była też modlitwa wiernych, która miała zawsze bardzo wymowny i patriotyczny charakter. Na pewno bolało to tych, którzy przychodzili do kościoła nas nagrywać, by potem prześladować Księdza Jerzego czy naciskać na Niego, żeby zaprzestał sprawowania Mszy Świętych za Ojczyznę.

Teksty prezentowane przez aktorów korespondowały z kazaniami Księdza Jerzego?

- Z kazaniami, z dramatyczną sytuacją Polski, z uroczystościami kościelnymi. Jedno z drugim bardzo się przenikało. Nigdy nie czułam w tym akcji, która miałaby cel polityczny. Ważną rolę odgrywała tu poezja naszych wielkich wieszczów, ale także poetów współczesnych, do których należała pani Teresa Boguszewska. Jej tomiki w całości były poświęcone Księdzu Jerzemu, Mszom Świętym za Ojczyznę, Ojcu Świętemu Janowi Pawłowi II i "Solidarności". Można powiedzieć, że Msze Święte za Ojczyznę były zwykłymi Mszami, pomimo swojej nadzwyczajności. Gromadzili się bowiem na nich ludzie, którzy jedynie modlili się i demonstrowali swoją jedność, a Ksiądz Jerzy przemawiał do nich słowami ciepłymi i prostymi. Tylko że te proste słowa o sprawiedliwości społecznej, miłości bliźniego, wyzbyciu się nienawiści nabierały w tamtych czasach szczególnej mocy. To, że mówił tak spokojnie i zwyczajnie do ludzi reprezentujących wszystkie stany - przychodziła tu zarówno inteligencja, jak i robotnicy oraz ludzie prości - wzbudzało nienawiść komunistów, która była kierowana w stronę Księdza Jerzego.

Jakie wspomnienia związane z Księdzem Jerzym najmocniej pielęgnuje Pani w swoim sercu?

- Kiedy żył Ksiądz Jerzy, sama obecność blisko Niego przy ołtarzu była dla mnie nadzwyczajnym wyróżnieniem. Wielkie znaczenie miało dla mnie to, że mogłam witać się z nim, wymienić kilka słów w prywatnej rozmowie. Był zawsze bardzo delikatny, skromny, nienarzucający się. Zapamiętałam Go jako osobę niezwykle pokorną i cichą. To, że Go spotkałam, poznałam, na pewno nie było moją zasługą. Wiem, że tak po prostu miało być, a ja bardzo cieszyłam się, że mogę uczestniczyć w Mszach odprawianych przez tego wspaniałego Kapłana.

Czym jest dla Pani beatyfikacja księdza Jerzego Popiełuszki?

- Przeżywam ją bardzo osobiście, bo jest w tym kawałek historii mojego życia, rodziny, a w szczególności syna, który cudownie wyzdrowiał dzięki wstawiennictwu Księdza Jerzego. Ksiądz Jerzy jest dla mnie bardzo bliski i ciągle żywy. Wiele osób doświadcza jego obecności w sposób nadzwyczajny. Ta beatyfikacja jest więc potwierdzeniem Jego nieustannej obecności wśród nas. Ksiądz Jerzy jest bardzo ważny dla nas wszystkich, bo utwierdził nas w przekonaniu, że nasza Ojczyzna i wiara to jedno, że jesteśmy mocno złączeni. Mamy w Niebie kogoś bardzo bliskiego.
Dziękuję za rozmowę.


niedziela, 21 sierpnia 2016

Piękna Polska ziemia cała




"Nie możemy się nadziwić temu co w Polsce jest święte. My Czesi, z zazdrością patrzymy, jak wielkie dla Polaków, są tradycje narodowe. A religia, to piękno, i dzieci w Kościołach. My utraciliśmy nie tylko wiarę, my o mało nie straciliśmy naródu. Patrzymy na to wszystko, na wasze religijne uniesienie, patriotyzm. Patrzy Europa Zachodnia, i Wam Polakom zazdrości."

dziennikarka czeskiej telewizji.


Ta, która zwycięża - Maryja

Michael Voris w programie "The Vortex" (ChurchMilitant.tv) nt. przeboju "Mary, did you know?", czyli o tym, dlaczego katolicy nie powinni słuchać protestanckich piosenek, a protestanci ich pisać. Aby włączyć polskie napisy, kliknij w ikonkę "Napisy".




Skąd taka niechęć do Maryi? Pomijanie Maryi, która zawsze prowadzi do Syna jest umniejszaniem Bożej Chwały. Ona, zgodnie z Pismem jest tą, która miażdży głowę węża. Dzięki Bogu i genialnej myśli i natchnieniom polskich świętych Maryja jest Królową Polski. Nikt tego już nie zmieni. Jest Królową ogłoszoną przez Króla Polski i władze kościelną: "Królowo Polski - módl się za nami".

sobota, 20 sierpnia 2016

Rekolekcje Narodowe - Licheń 2016 - Na żywo






PLAN TRANSMISJI

9:00 Rozpoczęcie i różaniec

9:30 Uwielbienie

10:00 I konferencja

11:30 Przerwa

12:00 II konferencja

13:30 Przerwa obiadowa

15:00 adoracja Najświętszego Sakramentu i Koronka do Bożego Miłosierdzia

15:30 III konferencja

17:00 Przygotowanie do Eucharystii

17:30 Eucharystia - przewodniczy Bp Wiesław Mering modlitwa o uzdrowienie - ks. John Bashobora

20:30 Zakończenie

piątek, 19 sierpnia 2016

Za wodę płacimy najwięcej w Unii Europejskiej

Najwyższa Izba Kontroli alarmuje, że obciążenie budżetów domowych kosztami dostarczania wody i odprowadzaniem ścieków w Polsce jest najwyższe w Unii Europejskiej. Poziom ich jest na tyle wysoki, że przekracza unijną zasadę dostępności cenowej usług.

Prezes NIK Krzysztof Kwiatkowski ocenił, że samorządy nie wykorzystywały dostatecznie swoich uprawień w celu ochrony mieszkańców przed wzrostem cen za usługi wodociągowo-kanalizacyjne.

– Postawione w potrójnej roli: właściciela, regulatora, uczestnika rynku wodno-kanalizacyjnego samorządy nie wykorzystywały skutecznie swoich uprawnień i nie chroniły mieszkańców przed systematycznym wzrostem cen za dostarczanie wody i odprowadzanie ścieków. W ciągu ośmiu lat ceny te wzrosły o ponad 60 proc., co istotnie odbiegało od poziomu inflacji w Polsce – powiedział Krzysztof Kwiatkowski.

W latach 2011-2016 ceny usług wodociągowo-kanalizacyjnych w pięciu objętych kontrolą dużych przedsiębiorstwach wzrosły od 18 proc. do 42 proc. W konsekwencji ceny za dostarczenie wody i odprowadzanie ścieków są najwyższe w Unii Europejskiej. Takie obciążenie budżetów gospodarstw domowych doprowadziło do naruszenia traktatu akcesyjnego, który mówi o zasadzie dostępności cenowej usług.

W przypadku kilku gmin wymusiło to stosowanie przez nie dopłat. Dodatkowo NIK zauważa, że nie został jednoznacznie określony próg dostępności cenowej, ani metodologia jego obliczania. Powoduje to ryzyko dużej dowolności przy wyznaczaniu cen za dostarczanie wody i odprowadzanie ścieków w poszczególnych gminach.

Samorządy nie wykorzystywały skutecznie możliwości regulacji cen za wodę i odprowadzanie ścieków. Rzadko korzystały z prawa do weryfikacji wniosków taryfowych oraz zatwierdzania taryf. Nie sprawdzano m.in. zasadności wyliczania do cen płaconych przez mieszkańców kosztów ponoszonych przez przedsiębiorstwa –dodał Krzysztof Kwiatkowski, prezes NIK.

Samorząd pełni jednocześnie trzy funkcje, tj. właściciela przedsiębiorstwa wodociągowo-kanalizacyjnego, regulatora rynku oraz przedstawiciela odbiorców usług. Co może generować konflikt interesów, gdyż gmina nadzoruje podmiot zarządzający jej własnym majątkiem, a jednocześnie jest zobowiązana do ochrony interesów mieszkańców. Kolejnym problemem jest występowanie monopolu sieciowego co może powodować nadużycia. Zagrożeniem dla interesów konsumentów może też być traktowanie przez samorządy usług wodociągowo-kanalizacyjnych jako źródła dochodów dla ich własnych budżetów i możliwość przeznaczania tych pieniędzy na cele niezwiązane ze zbiorowym zaopatrzeniem w wodę i zbiorowym odprowadzaniem ścieków. Aby uregulować sytuację sprawa musi trafić do resortu Infrastruktury i budownictwa który wyda odpowiednie rozporządzenia.

Źródło: 

RadioMaryja.pl

Rekolekcje narodowe – o. John Bashobora – Licheń 20.08.2016






Wszystkich, którzy pragną pogłębić swoje rozumienie i życie sakramentem chrztu świętego serdecznie zapraszamy na całodniowe spotkanie rekolekcyjne na placu przed bazyliką w Licheniu.
Spotkanie to będzie kontynuacją rekolekcji narodowych, które odbyły się na Stadionie Narodowym w Warszawie w 2013 i 2015 oraz w Licheniu w 2014 roku.

Zgromadźmy się ponownie razem, by wzrastać w rozumieniu sakramentu chrztu, który przyjęliśmy i by wspólnie uczcić 1050 rocznicę przyjęcia chrztu przez pierwszego księcia Polan Mieszka.
Módlmy się za to spotkanie, za wszystkich kapłanów i tych, którzy wezmą w nim udział.
Niech Jezus, Syn Boży i Syn Maryi, okaże miłosierdzie Swojego Boskiego Serca nam wszystkim chroniącym się w opiekuńcze ramiona Jego Matki.
Zapiszmy się, zaprośmy rodzinę i przyjaciół, zorganizujmy przyjazd do Lichenia, by ponownie cała Polska zobaczyła duchową siłę katolików.




Sobota 20.08.2016 r.

9:00 Rozpoczęcie i różaniec
9:30 Uwielbienie
10:00 I konferencja
11:30 Przerwa
12:00 II konferencja
13:30 Przerwa obiadowa
15:00 adoracja Najświętszego Sakramentu i Koronka do Bożego Miłosierdzia
15:30 III konferencja
17:00 Przygotowanie do Eucharystii
17:30 Eucharystia – przewodniczy Bp Wiesław Mering
modlitwa o uzdrowienie – ks. John Bashobora
20:30 Zakończenie

czwartek, 18 sierpnia 2016

Słowa Matki Bożej - 19 sierpnia 1917 w Fatimie

19 sierpnia 1917 - czwarte objawienie się Matki Bożej

13 sierpnia 1917 r. ponieważ już opowiadałam, co tego dnia zaszło, nie będę się powtarzać, ale przechodzę do objawienia według mnie z dnia 15 pod wieczór (Łucja myli się, jeżeli uważa, że objawienie zdarzyło się w tym samym dniu, kiedy wyszli z więzienia z Vila Nova de Ourem.Objawienie miało miejsce w następną niedzielę, tj 19 sierpnia).
Ponieważ wówczas jeszcze nie umiałam odróżnić poszczególnych dni miesiąca, być może, że się mylę. Ale zdaje mi się, że było to tego samego dnia, kiedy wróciliśmy z więzienia z Vila Nova de Ourem.
Kiedy z Franciszkiem i jego bratem Janem prowadziłam owce do miejsca, które się nazywa Valinhos, odczułam, że zbliża się i otacza nas coś nadprzyrodzonego, przypuszczałam, że Matka Boska może nam się ukazać i żałowałam, że Hiacynta może Jej nie zobaczyć. Poprosiłam więc jej brata Jana, żeby po nią poszedł. Ponieważ nie chciał iść, dałam mu 20 groszy; zaraz pobiegł po nią.

Tymczasem zobaczyłam z Franciszkiem blask światła, któreśmy nazwali błyskawicą. Krótko po przybyciu Hiacynty zobaczyliśmy Matkę Boską nad dębem skalnym.
- „Czego Pani sobie życzy ode mnie?"
- „Chcę, abyście nadal przychodzili do Cova da Iria 13 i odmawiali codziennie różaniec. W ostatnim miesiącu uczynię cud, aby wszyscy uwierzyli".
- „Co mamy robić z pieniędzmi, które ludzie zostawiają w Cova da Iria?"
- „Zróbcie dwa przenośne ołtarzyki. Jeden będziesz nosiła ty z Hiacynta i dwie inne dziewczynki ubrane na biało, drugi niech nosi Franciszek i trzech chłopczyków. Pieniądze, które ofiarują na te ołtarzyki, są przeznaczone na święto Matki Boskiej Różańcowej, a reszta na budowę kaplicy, która ma tutaj powstać".
- „Chciałam prosić o uleczenie kilku chorych".
- „Tak, niektórych uleczę wciągu roku" - i przybierając wyraz smutniejszy powiedziała: - Módlcie, módlcie się wiele, czyńcie ofiary za grzeszników, bo wiele dusz idzie na wieczne potępienie, bo nie mają nikogo, kto by się za nie ofiarował i modlił".

I jak zwykle zaczęła unosić się w stronę wschodu.

Bluźnierstwo w Oklahomie przy aprobacie władz. Katolicy odpowiadają modlitwą przebłagalną

Pomimo sprzeciwu setek tysięcy katolików władze amerykańskiej Oklahomy dopuściły do przeprowadzenia satanistycznej „czarnej mszy” połączonej z bluźnierstwami przeciwko Najświętszemu Sakramentowi i Niepokalanej Dziewicy Maryi. Wierni odpowiedzieli procesją przebłagalną z udziałem setek osób.




Bluźnierczy spektakl urządziła w święto Wniebowzięcia NMP satanistyczna grupa nazywająca się „Kościołem Arymana”. Do skandalicznego wydarzenia zorganizowanego przez przestępcę seksualnego Adama Danielsa doszło na terenie utrzymywanego z publicznych pieniędzy Oklahoma City Civic Center Music Hall. Uczestnicy satanistycznej ceremonii m. in. sprofanowali i zniszczyli figurę Matki Bożej oraz głosili bluźnierstwa przeciwko Najświętszemu Sakramentowi.

Zanim doszło do tego aktu profanacji katolickie organizacje, między innymi America Needs Fatima oraz TFP Student Action, zebrały poprzez internet ponad 300 tysięcy podpisów pod petycją do władz lokalnych z żądaniem uniemożliwienia bluźnierstwa. Miejscy urzędnicy zlekceważyli jednak protest.

– Profanowanie prawdziwej Mszy Świętej, Najświętszego Sakramentu, bluźnienie przeciwko Matce Bożej nie jest żadną formą religijnej ekspresji, lecz bezpośrednim aktem bigoterii antyreligijnej i nienawiści wobec Boga – skomentował John Ritchie, prezes TFP Student Action.

Amerykańscy katolicy odpowiedzieli na bluźnierczy akt procesją z figurą Najświętszej Maryi Panny, wynagradzającym Różańcem, litanią do Świętego Michała Archanioła i pieśniami przebłagalnymi. Na transparentach niesionych przez uczestników modlitwy widoczne były hasła: „Ona zdepcze głowę węża”, „Precz z szatanem i świętokradczą czarną mszą”, „Wyrzekamy się diabła i jego spraw”.

Źródło: America Needs Fatima

Jak modlić się o nawrócenie dziecka

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Ks. Ignacy Skorupka

Stoczona w dniach 13-25 sierpnia 1920 r. Bitwa Warszawska przyniosła ze sobą wiele ofiar, ale zachowała Polsce niepodległość. Jedna z przełomowych bitew w historii świata ma wielu bohaterów, a jednym z nich jest osoba duchowna – ks. Ignacy Skorupka. Nie musiał brać udziału w walce, ale podjął decyzję o wsparciu polskich sił. Poległ i od tego czasu rozpoczął się marsz po pewne i szybkie zwycięstwo.

Urodził się w Warszawie 31. lipca 1893 r. Mając 16 lat wstąpił do Warszawskiego Seminarium Duchownego, skąd w 1914 r. został skierowany do Akademii Duchownej w dzisiejszym Sankt Petersburgu. Początkowo był proboszczem w rosyjskich małych parafiach, gdzie uczył religii, języka polskiego, greckiego i łaciny.

Od 1918 r. pracował w Polsce, najpierw w Łodzi, w parafii pw. Przemienienia Pańskiego, a następnie objął stanowisko notariusza i archiwisty Kurii Metropolitalnej Warszawskiej.

W czasie, kiedy Polska dopiero odzyskała tak upragnioną niepodległość, zaczęły dobiegać informacje ze Wschodu o tym, jak wojska bolszewickie zmierzają do Warszawy. Ks. Ignacy Skorupka podjął decyzje o czynnym udziale w tej walce.

„Kiedy bolszewicy stanęli u wrót stolicy, ks. Ignacy Skorupka za zgodą biskupa polowego WP – ks. Stanisława Galla trafił do 236. Ochotniczego Pułku Piechoty, gdzie służył w 2. Batalionie Legii Akademickiej, którą tworzyli studenci i uczniowie stolicy. Wraz z nimi wyruszył 13. sierpnia na front. W mglisty poranek 14. sierpnia 1920 r. ks. Ignacy zebrał grupę chłopców i poprowadził ich przeciw bolszewikom” – czytamy w książce ks. dr. Józefa Bartnika i Ewy Starożyńskiej „Matka Boża Łaskawa a cud nad Wisłą 1920 r.”.

Prof. Wiesław Wysocki wskazuje, że ks. Ignacy Skorupka rankiem 14. sierpnia 1920 r. podległ w walce na linii frontu, choć nie musiał brać udziału w walce.

– Przed wyjściem na front ks. Ignacy Skorupka poprosił dowódcę kompanii ppor. Mieczysława Słowikowskiego o możliwość pozostania w jego najbliższym sąsiedztwie w czasie walk. Ppor. Słowikowski wyraził na to zgodę, chodź miejsce kapelana jest w punkcie sanitarnym lub punkcie dowodzenia, a nie w linii ataku. Tu ks. Ignacy Skorupka literalnie wypełnił to zalecenie, które zalecał kard. Aleksander Kakowski (ten, który wyraził zgodę na to, by ks. Skorupka był kapelanem wojskowym), żeby towarzyszył żołnierzowi w każdej sytuacji. Bolszewicy aż siedmiokrotnie atakowali te tereny. Dopiero po południu, po zakończeniu walk, zaczęto poszukiwać Księdza. Znaleziono go z krzyżem w dłoni – mówi historyk, prof. Wysocki.

Władysław Pobóg-Malinowski uczestnik wojny polsko-bolszewickiej wspomina, że ks. Skorupka „zginał śmiercią bardziej godną kapłana, ugodzony bowiem został zabłąkaną kulą w chwili, gdy w jakichś opłotkach, pochylony nad ciężko rannym żołnierzem, udzielał mu ostatnich pociech religijnych”.

Mimo wcześniejszego chaosu z informacją o tym, że ks. Skorupka poległ w czasie walki, jego śmierć poruszyła Warszawiaków, a na jego pogrzebie sam gen. Józef Haller odznaczył go Orderem Virtuti Militari – zaznacza prof. Wiesław Wysocki.

– Informacja o śmierci ks. Ignacego szybko się rozniosła, chociaż pierwsze informacje były dość niepełne. Pisano, że poległa jakiś ksiądz, następnie, że nazwisko tego księdza to Skorupa. Dopiero w kolejnym meldunku napisane zostało poprawnie jego nazwisko. Szybko została wydana decyzja o tym, żeby zwłoki Księdza zostały przewiezione do Warszawy, mimo że polegli w walce pod Ossowem, właśnie tam spoczywają. Pochowano ks. Ignacego z wielką „pompą”: awans do stopnia majora i krzyżem Virtuti Militari wręczonym przez gen. Józefa Hallera. Spoczywa on w rodzinnym grobie na warszawskich Powązkach – mówi prof. Wiesław Wysocki.



Ks. dr Józef Bartnik opisał śmierć ks. Ignacego Skorupki, że był to moment przełomowy wojny polsko-bolszewickiej.

„Nikt nie zauważył, kiedy zginął ks. Skorupka. Niemniej chwila śmierci tego kapłana stała się punktem zwrotnym bitwy pod Ossowem i jednym z punktów zwrotnych w dziejach wojny 1920 r.! Jak ujął to ks. kard. Aleksander Kakowski, ofiara kapłańskiego życia, złożona na ołtarzu Ojczyzny, świadomie i dobrowolnie, wydała stokrotny plon: „Do tej chwili Polacy uciekali przed bolszewikami, odtąd uciekali bolszewicy przed Polakami!”
Cześć i Chwała Bohaterom!

Homilia ks. abp.Wacława Depo wygłoszona podczas Uroczystości Wniebowzięcia NMP na Jasnej Górze

Śmierć, pogrzeb i Wniebowzięcie Najświętszej Panny według objawienia bł. A.K. Emmerich

Otworzono potem modlitewnik i ustawiono w nim ołtarz przed krzyżem, stojącym w tabernakulum. Na ołtarzu postawiono płonące świece, a Piotr przystąpił do odprawiania Mszy świętej w ten sam sposób, jak i przedtem odprawiał Mszę w kościele przy sadzawce Betesda. Przez całą Mszę siedziała Maryja na posłaniu. Piotr był ubrany w albę, pallium, mieniące się czerwonym i białym kolorem, i swój wielki płaszcz; czterej asystujący mu Apostołowie mieli na sobie także szaty obrzędowe. — Przyjąwszy sam Komunię świętą, podał Piotr i innym Najśw. Sakrament. Podczas Mszy św. przybył Filip, spieszący prosto z Egiptu. Płacząc rzewnie, przyjął błogosławieństwo Najśw. Panny, a potem spożył osobno Komunię świętą.

Maryi zaniósł Piotr Najśw. Sakrament w owym krzyżu o pięciu schowkach. Jan niósł za nim na czaszy kielich z Krwią Przenajświętszą. Kielich to był mały, barwy białej, jakby lany z masy jakiej, kształtem podobny był do kielicha, w którym Jezus konsekrował wino przy ostatniej wieczerzy; nóżka była tak krótka, że tylko dwoma palcami można ją było ująć. Tadeusz niósł przed nimi małą kadzielnicę. Najpierw udzielił Piotr Najświętszej Pannie Sakramentu Ostatniego Namaszczenia w zupełnie podobny sposób, jak to się odbywa teraz. — Następnie podał Jej Komunię świętą, którą Maryja spożywała wyprostowana, nie opierając się; zaraz jednak potem opadła na poduszkę i dopiero po krótkiej modlitwie, odmówionej przez Apostołów, podniosła się znowu, ale nie tak już wysoko, by przyjąć Krew Przenajświętszą z kielicha, podanego Jej przez Jana.

Po Komunii nic już nie mówiła Maryja. Leżała spokojnie, zwróciwszy oczy w górę; twarz Jej uśmiechnięta była i kwitnąca, jak za czasów młodości. Wtem ujrzałam cudowne zjawisko. Znikła mi z oczu powała sypialni, lampa zdawała mi się wisieć wolno w powietrzu, szeroka struga światła unosiła się od ciała Maryi w górę ku niebiańskiej Jerozolimie, ku Tronowi Trójcy Przenajświętszej. Po obu bokach tej smugi widać było świetliste obłoczki, z pośród których przezierały twarze Aniołów. Maryja wzniosła z utęsknieniem ręce ku tej niebiańskiej Jerozolimie, ciało Jej uniosło się wraz z całym okryciem ponad posłanie, z ciała zaś zdawała się występować dusza w postaci świetlistej, wyciągającej także ręce w górę. Dwa chóry Aniołów złączyły się w jedno pod tą postacią i uniosły Ją ze sobą w górę, oddzielając od ciała, które martwe już opadło na posłanie z rękoma, skrzyżowanymi na piersiach. Duszy Maryi wyszło naprzeciw mnóstwo dusz Świętych, między którymi poznałam dusze Józefa, Anny, Joachima, Jana Chrzciciela, Zachariasza i Elżbiety. W ich orszaku uniosła się dusza Maryi ku Swemu Boskiemu Synowi, którego rany błyszczały jeszcze wspanialszym światłem, niż blask Go otaczający. On zaś przyjął Ją radośnie i oddał Jej zaraz berło władzy nad całym kręgiem ziemskim. Równocześnie ujrzałam ku wielkiej radości, że wielka ilość dusz, uwolnionych z czyśćca, spieszyła za Maryją do nieba; dowiedziałam się zarazem, i to na pewno, że corocznie w święto Wniebowzięcia Najśw. Panny uzyska wielu Jej czcicieli uwolnienie z mąk czyśćcowych. Piotr i Jan musieli także widzieć tę chwałę i tryumf Najśw. duszy Maryi, bo stali zapatrzeni w niebo, podczas gdy inni Apostołowie klęczeli pochyleni ku ziemi, toż samo uczniowie i niewiasty. Zwłoki Najświętszej Panny spoczywały na posłaniu, blaskiem otoczone; oczy były zamknięte, ręce złożone na krzyż na piersiach. Maryja umarła o godzinie dziewiątej według rachuby żydowskiej, podobnie jak Jezus na krzyżu.

Przekonawszy się, że śmierć nastąpiła rzeczywiście, nakryły niewiasty święte zwłoki całunem; odstawiły na bok i pozakrywały wszystkie sprzęty w domu, tak samo i ognisko. Następnie same pobrały zasłony na twarz i zebrawszy się w przedniej komnacie, modliły się wspólnie, to klęcząc, to siedząc. Apostołowie także, nakrywszy głowy szalem, noszonym na szyi, ustawili się w porządku do wspólnej modlitwy, dwóch zaś uklękło, jeden w głowach, drugi w nogach przy łożu Maryi na cichą modlitwę. Zmieniali się tak przy łożu cztery razy na dzień. Także „Drogi Krzyżowej" nie zaniedbali Apostołowie odprawić.

Andrzej i Maciej zajęli się zaraz przysposobieniem grobu; obrano na to ową grotę, w której Maryja i Jan urządzili stację grobu Chrystusa. Grota nie była tak wielka, jak grób Jezusa; wysoka była najwyżej na chłopa. Wkoło groty był ogródek, ogrodzony żerdkami. Ze wzgórka schodziło się w dół do groty. W głębi znajdowało się łoże grobowe z kamienia, podobne do wąskiego ołtarza, w którym było wyżłobienie kształtu owiniętego ciała; w miejscu, gdzie miała spocząć głowa, było małe podwyższenie. Na pobliskim wzgórku obok groty była stacja Kalwarii. Nie stał tam krzyż osobny, tylko w kamieniu był wyżłobiony. Andrzej z wielką gorliwością pracował nad przysposobieniem grobu Maryi; przed grobowcem umieścił lekkie drzwi.

Tymczasem niewiasty, między którymi widziałam córkę Weroniki i matkę Jana Marka, zajęły się balsamowaniem świętego ciała Maryi według przepisów żydowskich. Naznosiły korzeni różnych i świeżych ziół w wazonach, poczym zamknęły drzwi wejściowe, jak również drzwi od przedniej komnaty, zapaliły światła i wzięły się do roboty. Rozebrały zupełnie namiocik sypialny Najśw. Panny, by mieć więcej miejsca. Nie składano go już więcej na powrót, owszem zaraz po pogrzebie usunęła służebna także przepierzenie, gdzie schowane były suknie, i uprzątnęła to wszystko z komnaty. Pozostawiono tylko ołtarz przed krzyżem w modlitewniku Maryi, a tak cała komnata przemieniła się w małą kapliczkę, gdzie modlili się Apostołowie i składali Najświętszą bezkrwawą Ofiarę.

Podczas gdy niewiasty zajęte były koło świętych zwłok, odmawiali Apostołowie modły chóralne, częścią w przedniej komnacie, częścią z zewnątrz domu. — Niewiasty święte balsamowały z największym nabożeństwem i czcią ciało Maryi w ten sam sposób, jak balsamowano Najświętsze Ciało Jezusa. Zdjęły zwłoki z łoża śmierci wraz z całym okryciem i złożyły je w długi kosz, wyścielony suknami tak grubo, że ciało wystawało ponad kraj kosza. Święte Ciało wydawało się nadzwyczaj suche, bielutkie, blaskiem otoczone, a tak lekkie, jakby w tych powiciach nic nie było; więc też z łatwością przychodziło niewiastom dźwigać je. Lica były świeżutkie, jaśniejące. Niewiasty poucinały bujne loki włosów, by schować je sobie na pamiątkę, poczym obłożyły całe ciało korzeniami i ziołami, najwięcej wkoło szyi i głowy, koło ramion i pod pachami.

Zanim owinięto tak przygotowane zwłoki w białe całuny, odprawił Piotr przy ołtarzu modlitewnika bezkrwawą Ofiarę i podał wszystkim Apostołom Komunię świętą. Następnie przystąpili Piotr i Jan do zwłok, ubrani w swe płaszcze obrzędowe. Jan trzymał w ręku naczynie z Olejem świętym, a Piotr, modląc się i maczając w nim palce, pomazał olejem na krzyż czoło, ręce i nogi Maryi, poczym niewiasty owinęły zwłoki zupełnie w całuny. Na głowę włożyły Maryi wieńce z białych, czerwonych i niebieskich kwiatów, jako godło Jej dziewictwa; twarz przykryły przejrzystą chustą, przez którą widać było oblicze Maryi, okolone wieńcem kwiatów. Nogi, obłożone ziołami, także można było rozpoznać przez przejrzyste okrycie. Owinięte ręce skrzyżowane były na piersi. Tak przygotowane ciało złożono do trumny z bielutkiego drzewa i przykryto szczelnie przylegającym, obłączastym wiekiem, które przymocowano do trumny trzema szarymi taśmami. Trumnę ułożono na marach, podobnych do hamaka, lub wiszącej kołyski, przyczepionej na rzemykach do drążków. Obrzęd ten cały odbywał się z rozrzewniającą uroczystością. Żałość i smutek widać było na wszystkich twarzach, smutek więcej zewnętrzny i więcej ludzki, niż przy pogrzebie Jezusa. Wtenczas przytłumiała ludzkie uczucie smutku święta trwoga i cześć i groza tajemna.

Wyruszył wreszcie orszak żałobny do groty, oddalonej stąd o pół godziny drogi. Piotr i Jan wynieśli trumnę na rękach przed drzwi, przed domem włożyli trumnę na powrót na nosze i wzięli na barki. Sześciu Apostołów niosło mary, zmieniając się na przemian; reszta Apostołów szła przed trumną, za trumna zaś postępowały święte niewiasty. Niesiono także kilka kaganków na żerdziach.

Przybywszy przed grotę, postawili Apostołowie mary na ziemi. Czterech Apostołów wniosło trumnę do wnętrza i postawili ją w zagłębieniu grobowca, potem wszyscy wchodzili pojedynczo do groty, klękali przed świętymi zwłokami i modlili się krótko, cześć im oddając i żegnając się z nimi. Następnie zastawiono grobowiec od dołu aż do sklepiającej się łukowato ściany tylnej zasłoną z plecionki. Przed wejściem do groty wykopano rów i posadzono weń gęsto krzewy, częścią kwitnące jeszcze, częścią pokryte już jagodami, że można było wejść do groty tylko bokiem przez zarośla.

Zaraz tej samej nocy po pogrzebie nastąpiło cudowne wniebowzięcie Najświętszej Panny. W ogródku przed grotą modlili się w nocy Apostołowie i święte niewiasty, i śpiewali psalmy. Wtem spuściła się z góry na grotę szeroka smuga świetlna, a w niej w trzech kołach trzy chóry Aniołów, w pośrodku zaś nich jaśniejąca dusza Najświętszej Panny. Przed Nią szedł Jej Boski Syn z jaśniejącymi znakami ran na rękach i nogach. Oblicza Aniołów w środkowej glorii wkoło duszy Najświętszej Panny, wydawały się jak oblicza malutkich dzieci, w drugim kole — jak oblicza dzieci sześcio - lub ośmioletnich, w trzecim, najdalszym — jak oblicza młodzieńców. Twarze tylko znać było wyraźnie, reszta postaci rozpływała się w blasku przejrzystym. Wewnątrz groty w grobie otaczał głowę Najświętszej Panny jakby wieńcem chór duchów błogosławionych. Nie wiem, czy i o ile obecni widzieli to wszystko, ale widziałam, że z osłupieniem i czcią spoglądali w górę, lub wstrząśnięci, rzucali się twarzą na ziemię. — Cudowne zjawisko zniżało się nad grotę, stając się coraz wyraźniejszym, a poza nim ciągnął się szlak świetlisty aż ku niebieskiej Jerozolimie. Najświętsza dusza Maryi, minąwszy Jezusa, przeniknęła przez skałę do grobu i wzniosła się zaraz na powrót wraz z świętem ciałem Maryi przemienionym już i jaśniejącym, poczym cały ten niebiański, cudowny orszak uniósł się w górę ku niebiańskiej Jerozolimie w przybytki wiecznej szczęśliwości.

Na drugi dzień odmawiali właśnie Apostołowie modlitwy chóralne, gdy przybył Tomasz z dwoma towarzyszami. Jednym z nich był uczeń Jonatan Eleazar, drugi był sługą Tomasza, a i pochodził z najdalszego kraju świętach Trzech Królów. Tomasz zasmucił się ogromnie, dowiedziawszy się, że już złożono Najświętszą Pannę do grobu. Płakał rzewnie i nie mógł się uspokoić z żalu, że tak późno przybył. Wśród łez gorzkich uklęknął z Jonatanem, na tym miejscu, gdzie najświętsza dusza Maryi rozstała się z ciałem; długo klęczał także przed ołtarzem. Apostołowie nie przerywali sobie modlitw za przyjściem Tomasza, dopiero, ukończywszy śpiewy chóralne, zebrali się wkoło niego, podnieśli go z ziemi, ściskali i pocieszali; podano zaraz jemu i towarzyszom posiłek, składający się z chleba, miodu i napoju w małych kubkach. Tomasz pragnął przede wszystkim ujrzeć jeszcze raz zwłoki Najświętszej Panny, więc wzięto kagańce i udano się z nim do grobu.

Dwaj uczniowie odchylili zarośla, a Tomasz, Eleazar i Jan weszli do groty, modląc się chwilę przed trumną. Trumna stała na tyle wysoko, że można ją było łatwo otworzyć. Jan ściągnął trzy taśmy, przytrzymujące wieko, zdjął wieko na bok, i oto, ku wielkiemu zdumieniu, ujrzeli próżne całuny, ułożone w zupełnym porządku, jak okrywały przedtem zwłoki. Tylko na miejscu, gdzie była twarz, usunięte było przykrycie i na piersiach nieco otworzone. Opaski z rąk leżały w porządku, lekko rozsunięte.

Apostołowie wznieśli ręce w osłupieniu, a Jan zawołał:" „Niema Jej już tu!" — Wbiegli inni do groty, zaczęli płakać i modlić się, wznosząc w górę ręce, to znów rzucali się na ziemię, powoli jednak zaczynali pojmować, co się stało, wspomniawszy na widzenie, jakie mieli zeszłej nocy. Wreszcie zabrali Apostołowie wszystkie całuny i trumnę jako relikwie i szli do domu, przez całą drogę krzyżową modląc się i śpiewając psalmy.
Gdy powrócili do domu, umieścił Jan całuny na składanym stoliku przed ołtarzem. Apostołowie modlili się, a Piotr stanął osobno, jak gdyby rozpamiętywał jakąś tajemnicę. Następnie odprawił Piotr przed ołtarzem w modlitewniku Maryi Mszę świętą, podczas której Apostołowie stali rzędem za nim, modląc się i śpiewając. Niewiasty słuchały Mszy świętej, stojąc w drzwiach i przy murze koło ogniska.

Młody sługa Tomasza, ochrzczony już, był cudzoziemcem; cerę miał brunatną, oczy małe, wystające kości policzkowe, nos i czoło wpadnięte. Był zupełnie niewinny i potulny. Robił wszystko, co chciano, stawał, lub siadał, gdziekolwiek i mu kazano, patrzał w tę stronę, gdzie mu polecono, a uśmiechał się do każdego. Gdy Tomasz płakał, płakał i on; teraz pozostał już na zawsze przy Tomaszu. Widziałam raz, jak wlókł wielkie kamienie do kapliczki, którą Tomasz budował. Przez czas swego tu pobytu zbierali się często Apostołowie i uczniowie razem, i opowiadali sobie przygody, przebyte w podróżach.

Przed rozejściem się w obce kraje zasypali Apostołowie ziemia wejście do groty, w której mieścił się grób Maryi. Za to z drugiej strony zrobili niski chodnik do tylnej ściany groty i wykuli otwór w ścianie, przez który można było grób widzieć. O chodniku tym wiedziały prócz nich tylko św. niewiasty. Nad grotą wystawili kapliczkę z drzewa i plecionki, a ściany kapliczki obili matami i kobiercami, w kapliczce zaś ustawili mały ołtarz z kamienia. Za ołtarzem rozwieszone było płótno, na którym wyszyty był, czy wyhaftowany, wizerunek Najśw. Panny, ubranej w szaty świąteczne. Ogródek przed grobem i w ogóle całą drogę krzyżowa upiększono znacznie. Komnatę, w której mieścił się modlitewnik Maryi i Jej , sypialnia, zamieniono na formalny kościółek. Służebna Maryi mieszkała nadal w przedniej komnacie; a dla potrzeb duchowych, mieszkających w osadzie wiernych zostawiono dwóch uczniów.

Po raz ostatni odprawiono w domku Maryi uroczyste nabożeństwo, poczym Apostołowie rozeszli się w różne strony, wśród łez rzewnych na pożegnanie się uściskawszy. Od czasu do czasu pojawiał się tu który z Apostołów, lub uczniów, by pomodlić się w domku Maryi. Na pamiątkę i ku czci Najśw. Panny stawiali wierni w wielu miejscowościach kościółki, naśladujące kształtem Jej domek. Drogę krzyżową i grób Jej zwiedzali przez długi czas pobożni chrześcijanie.

niedziela, 14 sierpnia 2016

Łączymy się w modlitwie

Dzisiaj zmarł tata ks. Zbigniewa. Łączymy się z Księdzem i całą Waszą rodziną w modlitwie za duszę śp. taty. Niech dobry Pan przyjmie go do Domu Ojca. Prosimy przyjąć szczere kondolencje i zapewnienie o modlitwie. 

Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie - a światłość wiekuista niechaj mu świeci na wieki, wieków. Amen

Msza Święta w intencji Edyty

Informuję, że Msza Święta w intencji Edyty odbędzie się w najbliższy wtorek o godz. 16.00 w puckim hospicjum. Zapraszamy !

Komentarz Tygodnia: Gdzie jest kokaina?

O telewizji publicznej, rzekomym sukcesie polskiej policji, a także kilka słów na temat igrzysk olimpijskich.


Litania do Św. Maksymiliana Kolbe


Święty czasów ostatecznych. Przyjdzie jeszcze czas gdy ten święty syn polskiej ziemi da o sobie jeszcze znać. Teraz wraz z innymi świętymi wstawia się za nami i naszą Ojczyzną do Boga. Warto wrócić do jego dzieł, do tego co mówił i przed czym ostrzegał. Jego nauka jest nadal aktualna. 

czwartek, 11 sierpnia 2016

"Był raj, jest śmietnisko". Jak wyglądają Niemcy po fali uchodźców?

Czy w państwa byłym domu mieszkają już uchodźcy?

W czerwcu jeszcze nie mieszkali. Mieszkańcy wsi protestują, robią akcje, urzędnicy rzucają kłody pod nogi. Domu pilnuje uzbrojony w karabin ochroniarz. Kontrakt z niemieckim rządem jest dawno podpisany, ale nie tak dawno nowym właścicielom, którzy z ramienia rządu administrują szesnastoma domami azylanckimi, w tym także tym, który należał do nas, kazano zmienić elewację na bardziej ognioodporną. Zmienili. Ale i tak wszyscy wiedzą, że ten dom zostanie podpalony. Tak jak ponad 600 innych. Doszczętnie nie spłonie, bo zapewniam panią, że nasz dom ma naprawdę wyśrubowane zabezpieczenia przeciwpożarowe.

Kto podpala?

Policja nie wie, nie ogłasza tego. W mediach pojawiają się informacje, że to ludzie Pegidy, partii przeciwnej zasiedlaniu Niemiec przez uchodźców. My wiemy, że robią to sami mieszkańcy niemieckich wsi, którzy nie chcą, żeby w ich sąsiedztwie mieszkali uchodźcy.

Dlaczego to im przeszkadza?

Bawaria to najbardziej konserwatywny rejon Niemiec. Tam wszyscy obcy są niemile widziani.

Przecież kupiliście tam dom, zaaklimatyzowaliście się.

My jesteśmy bliscy kulturowo, do tego, jak oni, katolicy. I na początku sądziliśmy nawet, że jesteśmy akceptowani. Staraliśmy się nawet mówić dialektem frankońskim. Z niektórymi sąsiadami, głównie starszymi, zakolegowaliśmy się na tyle, że zaczęli nam pokazywać zdjęcia swoje albo swoich ojców „hajlujących”. I zaręczam, że te zdjęcia są dla nich jak relikwie. Widziałam dumę w oczach tych ludzi, którzy mi je pokazywali. W Bawarii jest taki problem, jak i w całych Niemczech, społeczeństwo się starzeje. W naszym rejonie wychodzi lokalna gazetka i tam co tydzień jest napisane, kto skończył 90 i więcej lat. I tych starców jest rzeczywiście bardzo dużo. I jak to oni mówią, te garnki ze złotem pożydowskim, z majątkiem popolskim, już się skończyły. I jest coraz biedniej. A jak się robi biedniej, to nastroje nacjonalistyczne ożywają. Któregoś dnia usłyszałam, żebym nie kaleczyła ich ojczystego języka i żebym lepiej w ogóle się nie odzywała.

Kto tak powiedział?

Sąsiad. Mieszkaniec wioski. Przez ostatnie dwa lata nie odezwałam się do nikogo po niemiecku. Mówiłam po angielsku. W urzędzie też po angielsku, odpowiadano mi po niemiecku. Któregoś dnia byłam w urzędzie, urzędniczka ze mną rozmawiała po angielsku do momentu, kiedy przyszedł jej zwierzchnik, przy mnie ją zbeształ, że to jest niemiecki urząd i ona nie ma prawa mówić w innym języku niż niemiecki. Przeprosiła mnie i powiedziała po niemiecku, że nie może rozmawiać po angielsku. To się zdarzyło w siódmym roku naszego mieszkania w Niemczech. Jedna znajoma Polka, księgowa, która od ponad 20 lat mieszka w Niemczech, mówiła, że kiedy jej się zdarzyło rozmawiać z koleżanką Polką po polsku w kolejce do kasy w sklepie, to uprzejmy starszy Niemiec stuknął ją palcem w plecy i mówi: Tu są Niemcy, tu się mówi po niemiecku. Wyobraża sobie pani, że w Polsce ktoś puka w plecy Anglika czy Niemca i mówi, że tu jest Polska, tu się mówi tylko po polsku? Mój mąż stał na stacji benzynowej, była jego kolej do zapłacenia w kasie, a właściciel stacji mówi: Ty poczekaj, najpierw Niemców muszę obsłużyć. Nigdy więcej nie zatankował na tej stacji. Strasznie nas to bolało. W Polsce coś takiego by się nie zdarzyło. Wie pani, kiedy w 2008 r. kupiliśmy stary, 200-letni dom, który przez lata był hotelem, w pięknej wiosce w tzw. Alpach Frankońskich, to było to miejsce idylliczne, przynajmniej tak nam się wydawało. Raj, rowery, spacery, kajaki, pięknie, powietrze rześkie, mikroklimat, groty, skałki, raj dla wspinaczy. Siedzieliśmy na tarasie i liczyliśmy przechodzących turystów, 700, 1000 dziennie. Wiedzieliśmy, że wyremontujemy tę naszą ruinę, że zrobimy tu hotel butikowy, a do tego piekarnię, kawiarnię, restaurację. Śmiałam się, że to takie miejsce, że wystawimy siatkę na motyle i będziemy łapać pieniądze. Mówię to pani po to, żeby pani sobie wyobraziła, co to było za miejsce. Uwielbiane przez turystów, piękne. A teraz nikt tam nie przyjeżdża, prawie wszystkie większe domy zamienione są w domy azylanckie, ciągle słychać o podpaleniach, choć media o tym już nie piszą, już przywykły. Na naszych oczach okolica stawała się muzułmańska. Proszę sobie wyobrazić ten niemiecki porządek, te wypielęgnowane ogródki, te krzaczki, kwiatki, ozdoby różne i żadnych płotów. I każdego dnia coś znikało. Mówię do faceta, że jego dziecko bierze z mojego ogrodu doniczkę z kwiatami, ale usłyszałam tylko, że przecież to jest dziecko, dziecko może brać co chce. W stawie sąsiedzi hodowali pstrągi. Okazało się, że uchodźcy, choć mają zapewnione dobre posiłki, to i tak nikogo nie pytając, wyłowili wszystkie ryby z prywatnego stawu. Przeżyliśmy coś, co wydaje się nie do uwierzenia, a jednak braliśmy w tym udział i to się działo niedawno. Nadal się dzieje. Ten raj zostaje powoli zamieniany w śmietnisko. Teraz Niemcy palą domy uchodźców. W ostatnim roku spłonęło ponad 600 takich domów. Dopiero od kilku tygodni jesteśmy w Polsce.

Nie mogliście wcześniej sprzedać domu?

Pierwsze dwa lata remontowaliśmy, z wielką pasją w dodatku. I widząc te tłumy turystów, każdego dnia utwierdzaliśmy się w przekonaniu, że dobrze zainwestowaliśmy, że nasze hotel i knajpa będą dobrze prosperować. Turyści już wtedy pytali, czy mogą przenocować, gdzie jest jakiś hotel, pensjonat, gdzie można coś zjeść. Mówiłam, że zapraszamy do nas za kilka miesięcy. Nasz dom był największym budynkiem we wsi. I jednym z najstarszych. Ale nie zabytkiem, bo przez lata co rusz do niego coś dobudowywano. Zresztą prawie wszystkie stare budynki były wystawione na sprzedaż. Potem się okazało dlaczego. Żaden Niemiec nie podejmuje się remontu starego budynku, ze względu na przepisy, głównie przeciwpożarowe. Lepiej zburzyć i postawić nowy, no ale my wtedy o tym nie wiedzieliśmy. Nikt też nam nie powiedział, że gmina wymagała postawienia za naszym domem ściany oporowej, której koszt wielokrotnie przewyższał wartość tego domu. Wszyscy we wsi myśleli, że polegliśmy, że nic z nas nie będzie, że hotel nigdy nie ruszy, bo nie dostaniemy żadnych pozwoleń na działalność. Zrobiliśmy. A właściwie firma, która robi szklane tarasy widokowe w Alpach, która akurat robiła jakąś wielką inwestycję niedaleko naszej wsi. Pojechałam do kierownika i zapytałam, czy nam nie pomogą. Pomogli. Za dobrą dla nas cenę. W sobotę i niedzielę. Sąsiedzi nie wierzyli. Pamiętam, jak dostaliśmy zrobiony plan przeciwpożarowy, ściany narysowane na różne kolory, każdy kolor coś oznacza w przeciwpożarowości, a kiedy zadaję kierownikowi pytanie, jaki materiał ma być użyty, to mówi, że nie może mi powiedzieć, bo ja muszę mu najpierw zadać pytanie, a on mi wtedy przygotuje ofertę. W końcu sama przeczytałam księgę dotyczącą przeciwpożarowości i wiedziałam, jakich materiałów, do jakich ścian czy wylewek używać. Już w 2011 r. zaczynaliśmy rozumieć, że nasz hotel to mrzonka, że okoliczni Niemcy nie przyjdą do nas na kolację i piwo, bo jesteśmy Polakami. Choć była jeszcze nadzieja w turystach. I wtedy Angela Merkel zmienia swoją politykę.

Kiedy? W 2009 r. wygrała wybory.

W 2010 r. mówiła, że polityka multikulti się nie sprawdza, ludzie obcy kulturowo się nie asymilują z niemieckim społeczeństwem, a w 2011 r. rząd niemiecki zaczyna ganianie, a w zasadzie polowanie, na duże domy, w których mogliby zamieszkać imigranci, uchodźcy, choć jeszcze przecież wtedy nie było uchodźców. Nie wiedzieliśmy, o co chodzi. Arabska wiosna się dopiero zaczynała. Nikt nie słyszał o uchodźcach. A napór na skupowanie domów był ogromny. Zastanawialiśmy się, skąd mają być ci uchodźcy, szał trwał. W listopadzie 2013 r. rozpoczął się w Kijowie Majdan, potem w 2014 r. Rosjanie anektowali Krym, więc myśleliśmy, że może Putin ruszy na Zachód i te domy dla uchodźców to są dla Ukraińców i Polaków. I nagle słyszymy w mediach, jak Angela Merkel zaprasza wszystkich z Syrii, że Niemcy wszystkich przyjmą. Wtedy jeszcze nie wiemy, że do Europy płyną setki tysięcy ludzi. Po chwili zaczynamy rozumieć, co się dzieje. Skąd jednak niemiecki rząd wiedział, że coś takiego nastąpi? Zaczęła się akcja propagandowa, wmawianie ludziom, że uchodźcy to nowa siła, która sprawi, że niemiecka gospodarka się dźwignie, ci ludzie pójdą do pracy, będą też rodzić dzieci, więc społeczeństwo się nie zestarzeje.

Dostaliście propozycję od rządu przejęcia waszego domu?

My wszyscy, właściciele dużych budynków w okolicy, znaliśmy się. I już słyszeliśmy, że jeden, drugi rozmawia z urzędem do spraw uchodźców. Te urzędy są bardzo dobrze zorganizowane, bo funkcjonują już na poziomie gminy, większe są w stolicach landów, a główny, narodowy, ma siedzibę w Berlinie.

Właściciel z sąsiedniej wsi powiedział nam, że w urzędzie dostał informację, że we wszystkich dużych budynkach w naszej okolicy będą mieszkać uchodźcy. Pamiętam, jak przyszło do nas dwóch smutnych panów. Powiedzieli, że mają dla nas taką ofertę i że nasz hotel ma być wzorcowym domem dla uchodźców. Nie zgodziliśmy się, ale i tak cała wieś przestała się do nas odzywać, bo byli przekonani, że robimy z urzędnikami jakieś interesy. A rada gminy zrobiła nawet głosowanie, w którym wszyscy byli przeciwko utworzeniu nowego domu dla uchodźców. Nie pomogły nasze tłumaczenia, że nie przyjęliśmy rządowej oferty.

Na czym ta oferta polegała?

Dom dla uchodźców to jest w Niemczech bardzo intratny biznes. Proszę sobie wyobrazić, że prowadzi pani hotel, przychodzi klient i mówi, że chce wynająć od pani wszystkie pokoje na 20 lat za czterokrotność rynkowej stawki hotelowej, a do tego ponosi wszystkie koszty remontowe, płaci za wodę, ogrzewanie, ubezpieczenie. Prawda, że się pani godzi? Tak się zgodziło bardzo wielu właścicieli hoteli i dużych domów. Oni po prostu zostali przekupieni przez rząd Angeli Merkel.

A wy?

A my na początku nie. Choć zastanawialiśmy się, jak fakt, że w okolicy będzie wiele takich azylanckich domów, będzie miał wpływ na nasz hotel, na turystykę w naszym regionie, na nasze życie. Właściciele, którzy poszli na układ z rządem, mówili, żebyśmy nie robili hotelu, tylko zgłosili się do urzędu. Nas to nie interesowało. Mieliśmy swoją wizję hotelu, chcieliśmy tu żyć. Nawet się zastanawialiśmy, czy nie zgłosić gdzieś do prasy, że mamy takie propozycje, ale ich nie przyjmujemy, bo chcemy, żeby ten rejon był nadal turystyczny, sielankowy, piękny, odwiedzany.

Poza tym baliśmy się. Niedługo potem, jak jeden z właścicieli dużego domu podpisał kontrakt z rządem, jego dom spłonął podpalony przez ludzi z Pegidy. Zrozumieliśmy, że musimy sobie szukać innego miejsca, że tu zostać nie możemy. Zwłaszcza że jeden z naszych sąsiadów już zamienił swój prywatny dom w mieszkania azylanckie.

Gmina się zgodziła?

Nie musiała się godzić, bo on miał mieszkania, a nie pokoje hotelowe i mógł według prawa wynająć te mieszkania komu chciał. My postanowiliśmy nasz dom sprzedać.

Rządowi?

Nie. Zaczęliśmy rozmawiać z agencjami nieruchomości. Dom był już wyremontowany, wykończony, gotowy do wynajęcia, do sprzedaży, do otwarcia, umeblowany i wyposażony. Szybko się okazało, że sprzedanie go na wolnym rynku jako hotelu w sytuacji, kiedy w okolicy już powstają domy dla uchodźców, graniczy z cudem. Potencjalni kupcy rozumieli, że interesu na niemieckich turystach już tu nie zrobią, że turystyka upada. Jak wcześniej przechodziło 700 osób dziennie, tak teraz 8–10. Słyszeliśmy, że nasz hotel jest niesprzedawalny, nic nie kosztuje, jest nic nie warty, no może co najwyżej tyle, ile zapłaciliśmy za niego, kiedy kupowaliśmy ruinę. Usłyszeliśmy wprost, że nikt nie kupi hotelu w miejscowości, gdzie są uchodźcy. Sama byłam ideologicznie przeciwna zasiedlaniu całych wsi przez uchodźców, wiedziałam, że jak się więcej takich ludzi jak my przeciwstawi, to urzędnicy pójdą po rozum do głowy, zrozumieją, że osiedlanie ludzi w małych niemieckich wsiach to głupota. Że oni i tak chcą do miast. Pamiętam, jak któregoś dnia wcześnie rano pod dom azylancki w naszej wsi podjechało kilka dobrych samochodów. Za kierownicami nie biali. Mieszkańcy domu wychodzą, każdy coś dźwiga, jakieś wory, wsiadają do tych samochodów i odjeżdżają. Zaraz potem się dowiadujemy, że uciekli do miast, do swoich krewnych. W ogóle nas to nie dziwiło. Tam, w dużych miastach, mają swoje dzielnice, swoje zwyczaje, nikt im nie przeszkadza. Nie trzeba było być jasnowidzem, żeby przewidzieć, co się stanie z tym rejonem, jeśli się wpuści tu za dużo ludzi z zupełnie innej kultury, którzy nie mają tu nic do roboty oprócz mieszkania. Którzy na pewno nie będą się asymilowali, bo doświadczenie niemieckie z poprzednich lat pokazuje, że polityka multikulti po prostu się nie sprawdziła. Siedliśmy więc naprzeciwko siebie i powiedzieliśmy, że skoro się nie udaje sprzedać, to wracamy do Polski, a tu będziemy z rodziną i przyjaciółmi przyjeżdżać na urlopy, jak na działkę.

A wynająć nie można było?

Powiesiliśmy ogłoszenie, że chcemy wynająć i zgłosiła się agencja. Okazało się, że jest klient, ale klientem jest rząd. I że oni od nas to wynajmą, po czym wynajmą rządowi, a ten zamieni hotel w dom dla uchodźców. Zgodziliśmy się. Już innego wyjścia nie było. Zobowiązali się załatwić wszystkie formalności, przystosować dom do wymogów rządowych. Minął rok. W zasadzie zmarnowaliśmy rok. Dostaliśmy umowę najmu, która w rzeczywistości była umową na przejęcie całego budynku. Absurd gonił absurd. Kiedy rozmawiałam z tymi agentami, pytałam, dlaczego chcieli nas oszukać, jeden z nich powiedział, że ma rodzinę i musi zarabiać. Zerwałam umowę i znowu pomyślałam, że ten dom będzie naszym domem letniskowym. Pojechaliśmy do Polski, do rodziny. W tym czasie lokalne media zaczęły pisać, że nasz dom będzie domem dla uchodźców, mieszkańcy protestują, a w internecie są już zdjęcia naszego domu, dokładna lokalizacja, liczba pokoi, liczba przyszłych mieszkańców, data otwarcia. A przecież żadnej umowy nie podpisałam. Wystraszyłam się, że nam dom spalą. Przecież stoi pusty, piękny, wyremontowany. Wróciliśmy więc i pilnowaliśmy domu. Zawsze ktoś był. Przez prawie dwa lata nigdy nigdzie razem nie wyszliśmy. Boże, żeby tylko nie nas, żeby się do nas nie zbliżyli, żeby nas nie podpalili. Ostatni rok przeżyliśmy w strasznym stresie. Opór społeczności lokalnej, sprzeciw wszystkich władz był tak duży, że wiedzieliśmy – albo nas spalą, albo obleją kwasem, albo ostrzelają. Nie chcieliśmy już ryzykować. Kiedy opowiadaliśmy znajomym i rodzinie w Polsce, co się dzieje w naszej najpiękniejszej wsi świata, w naszej idylli, w naszym raju, nie chcieli wierzyć. Nie chcieli wierzyć, że zapalamy na noc światła, że kupiliśmy lampy, które symulują światło migającego telewizora, że założyliśmy atrapy kamer wokół domu z takimi mrugającymi czerwonymi lampkami, bo prawdziwe kamery wokół domu są zakazane, choć każdej nocy o północy w naszej wsi gasną latarnie i robi się absolutnie ciemno. Nasz dom w tych ciemnościach wyglądał jak latarnia morska, światło z niego aż biło. Koło łóżek mieliśmy pałki. Mieliśmy swoje mieszkanie na czwartym piętrze, przenieśliśmy się na parter, żeby lepiej widzieć i słyszeć, co się dzieje wokół domu. A cały czas się działo. Normalnie nocą przez naszą wieś przejeżdżało niewiele samochodów. Jednak, kiedy działania Pegidy się nasiliły, koło naszego domu przejeżdżały nocą samochody, 30 km na godzinę. Sprawdzano, czy ktoś jest w domu. Spałam z gaśnicą pod łóżkiem. Miałam torbę ze wszystkimi dokumentami i ubraniami na jeden dzień, spakowaną przy drzwiach. To na wypadek, gdyby nas podpalili.

Policja orientowała się, kto podpalał?

Moim zdaniem się orientowała, ale nikt nic z tym nie robił. Palono domy tuż przed otwarciem, zanim jeszcze w nich zamieszkiwali uchodźcy. Odremontowanie i przystosowanie takiego domu to znowu dwa lata i potem znowu można spalić. Rząd za remont płaci, ludzie mają pracę. Pierwszy dom, który podpalono i spłonął, stał cztery kilometry od nas. Mam zdjęcia z czerwonymi swastykami namalowanymi na ścianach. Zresztą, tej nocy, kiedy tamten dom płonął, samochody podjeżdżały także pod nasz dom. I nagle o trzeciej nad ranem oglądamy coś w telewizji, oczy nam się kleją, słychać straż pożarną, jedno auto za drugim. Pod naszym domem stoją dwa radiowozy. Stoją tak, jakby nas pilnowały. To po tej akcji mapy z rozmieszczeniem uchodźców zniknęły z internetu. Helikoptery, siły specjalne, płetwonurkowie (do dziś nie wiemy po co). Różne służby pilnowały, żeby dziennikarze nie podchodzili zbyt blisko i żeby nie rozmawiali z ludźmi. Gmina dowiozła wtedy autokarami manifestantów, w szkołach były happeningi, dzieci pisały na prześcieradłach: „Serdecznie witamy”. Gdyby ktoś mi to opowiadał, tobym nie wierzyła. Tyle że ja to wszystko widziałam.

Myśli pani, że mieszkańcy wsi powiedzieliby, co myślą o zasiedlaniu wsi imigrantami?

Niemcy są bardzo ostrożni, samozachowawczy, ale to wynika z tego, że mandat za mowę nienawiści wynosi 1200 euro. Głośno było o ukaranym facecie, który publicznie powiedział, że w swojej wsi nie chce azylantów. Teraz tam wszyscy się boją odezwać, nie wolno im protestować, choć nie podoba się, że ludzie w Niemczech muszą oszczędzać na wszystkim, że ogrzewanie jest drogie, a w domach azylanckich okna pootwierane na oścież, bałagan, a śmieci i jedzenie walają się po podwórku. Pamiętam, że czterech młodych muzułmanów mieszkających w sąsiednim domu przyjechało skądś rowerami, ale porzucili te rowery koło naszego domu. Nie chciało im się wjeżdżać pod górkę, więc zostawili i poszli. I te rowery tak leżały wiele dni. Okazało się, że je ukradli spod sklepu w większej wsi. O, przepraszam, wzięli sobie, bo przecież stały bez żadnego przypięcia. Kasjerka w sklepie mi opowiadała, że jeśli azylant coś ukradnie, to sklep nie ma prawa wzywać policji, tylko wypisuje rachunek, stratę i wysyła do gminy, gmina to reguluje, więc nie ma się co dziwić, że społeczeństwu niemieckiemu się to nie podoba. Kiedy wchodzi do sklepu kilku imigrantów, to wszyscy inni wychodzą, boją się. Pod koniec naszego pobytu tam mąż mnie nie puszczał samej do sklepu.

Sprzedali państwo w końcu ten dom przez agencję?

Architekt, z którym współpracowaliśmy, zabrał nas na kawę i mówi, żebyśmy sprzedali dom, ale nie przez agencję, tylko spróbowali dotrzeć do urzędników. I pomógł nam. Ludzie z agencji wydzwaniali do mnie, pytali, z kim rozmawiam, jak nazywają się urzędnicy, w którym pokoju siedzą. W urzędzie doradzono nam, że sami musimy doprowadzić do kontraktu z rządem, a potem to sprzedać. Ale musimy mieć wszystkie zgody władz gminy i landu. Jeśli one się nie zgodzą, kontrakt wygasa. Wiedzieliśmy, że to nierealne, że wieś, gmina się nie zgodzą. I wtedy okazało się, że Angela Merkel zaostrza politykę. W sierpniu 2015 r. dostajemy pismo z Berlina, że decyzja o stworzeniu domu azylanckiego w naszym domu jest pozytywna. Kiedy przyszło to zezwolenie, w ciągu tygodnia znalazło się siedmiu klientów na nasz dom. Wszyscy chcieli płacić potężne pieniądze. Pierwsi, którzy przyszli, kupili – dwóch chłopaków, którzy prowadzą 16 takich domów dla uchodźców. Rząd im płaci czterokrotne stawki hotelowe, a oni administrują.

Sprzedaliście dom z czterokrotnym zyskiem?

Sprzedaliśmy go za wartość kontraktu. Pamiętam ten dzień. Podpisaliśmy akt notarialny, ale dziwiliśmy się, dlaczego nie przychodzą pieniądze. Sprawdzaliśmy co chwilę stan konta, bo wiedzieliśmy, że przestajemy być odpowiedzialni za dom wtedy, kiedy pieniądze wpłyną na nasze konto. Okazało się, że gmina znalazła haczyk. Wymyśliła sposób, żeby wszystko zablokować. Dowiedzieliśmy się, że Niemczech gmina musi się zrzec prawa pierwokupu i od niej zależy, kiedy to zrobi. Może być i za 10 lat. A bez tego dokumentu nic nie można zrobić. Wiedziałam, że burmistrz nam tego nie podpisze. Wyczekałam jednak, aż poszedł na urlop, i poszłam do jego zastępcy. Wiedziałam, gdzie stoi segregator z naszymi dokumentami, wyciągnęłam ten dotyczący zrzeczenia się pierwokupu, pokazałam go wiceburmistrzowi i poprosiłam, żeby podpisał. Najpierw się wykręcał, ale kiedy powiedziałam, że przecież tu jest napisane, że władze gminy mają się podpisać, a on jest teraz właśnie władzą. Podpisał. Chwyciłam kartkę i pobiegłam z tym papierem do notariusza. I znów czekanie na pieniądze. I dalej pilnujemy domu, bo się boimy, że nam spalą. Pamiętam, jak wstałam o piątej rano, patrzę – są pieniądze. Budzę męża, krzyczę, żeby wstawał, że jedziemy, że wreszcie możemy stąd wyjechać. O siódmej dzwonię do nowych właścicieli, pytam, kiedy mogą odebrać klucze. Odpowiadają, że w przyszłym tygodniu. Ja ich proszę, żeby zrobili to następnego dnia. Siedzimy sobie wieczorem w domu, pilnujemy, idzie burmistrz. Podchodzi do naszej bramy i sika. Obsikuje naszą bramę, rozumie pani?! Następnego dnia przyjechali nowi właściciele, zrobiliśmy protokół, spakowaliśmy najpotrzebniejsze rzeczy i przyjechaliśmy do Polski, do Gdyni, nad morze.

Źródło: FORSAL.PL

Jean-Paul Oury: Mam nadzieję, że Polska będzie miała otwarte dla mnie drzwi

Jean-Paul Oury, jeden z czołowych francuskich ekspertów w zakresie budowy wizerunku publicznego w sieciach społecznościowych, współautor największych kampanii wizerunkowych realizowanych w mediach społecznościowych we Francji, w tym kampanii prezydenckiej i parlamentarnej, wyjaśnia, że rozważa przeprowadzkę do Polski za kilka lat.

„Francuzi nie czują się już bezpiecznie. Kolejne wydarzenia, kolejne dni potęgują niepokój. To co jednak najważniejsze, to nie widzę dobrych pomysłów, idei, które by sprawiły, że ten niepokój będzie w dającej się przewidzieć perspektywie mniejszy. Wręcz przeciwnie” – zaznacza Jean-Paul Oury.

W dalszej części felietonu wyjaśnia, że we Francji może dojść do wojny domowej.

„Oczywiste jest, że trudno o natychmiastowe rozwiązanie, ale logika nakazuje mniemać, że mamy do czynienia z konfliktem cywilizacji, który jest niekontrolowany i może być w moim kraju przyczyną wojny domowej. Jeśli nie czuję się pewnie we Francji, jeśli nie widzę dobrego zarządzania kwestią bezpieczeństwa, a polityka imigracyjna z dnia na dzień staje się coraz bardziej absurdalna, z podziwem i ogromną zazdrością patrzę na Polskę. Na Waszą radość, na Wasz spokój, na to, że możecie spokojnie wypić w knajpce, na deptaku, poranną kawę”.
Autor snuje wizję coraz silniejszej pozycji prawa szariatu we Francji. Wówczas wolałby uciec do Polski.

„Jestem w stanie w tej chwili przyjąć coś, co jeszcze niedawno było dla mnie nie do pomyślenia. Za sprawą gier polityką migracyjną i nieubłaganych konsekwencji demografii już za kilka lat szariat zadomowi się we Francji. Mam nadzieję, Drodzy Polscy Przyjaciele, że wówczas Polska nadal będzie miała otwarte dla mnie swe drzwi. Kolejne argumenty przemawiają dziś za tym, że dobrze być Polakiem”.


Przyjdą czasy gdy bycie Polakiem będzie zaszczytem. Wielu będzie chciało osiedlić się w kraju nad Wisłą. Tak wielu, że będzie trzeba zamknąć granice. Polacy, Rodacy, którzy jesteście poza granicami kraju, wracajcie do Polski. 

Pies do zadań specjalnych

Nie ma jak mały lansik



Niezwykła historia winy i odkupienia. Film „Błogosławiona wina” w TVP w niedzielę

„Błogosławiona wina” to nakręcony z niezwykłym rozmachem, barwny dokument fabularyzowany o cudownym obrazie Matki Boskiej Kodeńskiej. Po dobrze przyjętych pokazach kinowych film trafi do telewizji. „Błogosławioną winę” będzie można obejrzeć w TVP. Premiera 14 sierpnia o godz. 12.50 w TVP 1.

385 lat temu, książę Mikołaj Sapieha, wojewoda litewski i właściciel Kodnia, kradnie z kaplicy w Watykanie obraz Matki Bożej Gregoriańskiej, przed którym został cudownie uzdrowiony. Obraz trafia do podlaskiego Kodnia, gdzie po dziś dzień za jego przyczyną dokonują się liczne cuda.

Przewodnikami po historii są dziennikarz TVP Marek Zając i rzecznik prasowy sanktuarium o. Mirosław Skrzydło. Scenariusz opracował Wojciech Darda-Ledzion z Teatru Wielkiego - Opery Narodowej. Pięknym zdjęciom kręconym m. in. w Rzymie, Gniewie i na Podlasiu, towarzyszy niezwykła muzyka Roberta Jansona. Do realizacji zdjęć zaproszono też gniewskich odtwórców historycznych z chorągwi husarskiej i regimentu.

Narratorami filmu są Marek Zając, znany dziennikarz TVP i o. Mirosław Skrzydło, rzecznik prasowy kodeńskiego sanktuarium. Scenariusz opracował Wojciech Darda-Ledzion z Teatru Wielkiego - Opery Narodowej. Klimatyczną, poruszającą muzykę skomponował Robert Janson. Zdjęcia do „Błogosławionej winy” powstawały m.in. w Kodniu, Wilanowie, Gniewie na Pomorzu a także w Watykanie. Wysoki poziom filmu gwarantują osoby jego twórców, z reżyserem Przemysławem Häuserem na czele. Artysta jest znany m.in. ze znakomitego serialu telewizyjnego „Metr od świętości”, wzruszającej opowieści o przyjaźni św. Jana Pawła II z papieskim fotografem Arturo Marim.

Obraz Przemysława Häusera to nie tylko opowieść o niesamowitej zuchwałości Mikołaja Sapiehy. To także historia nawrócenia i odkupienia winy. Gdy magnat zrozumiał swój grzech, wyruszył w pokutną pielgrzymkę do Rzymu. Tam uzyskał przebaczenie i powrócił na łono Kościoła. „Błogosławiona wina” to także historia opisująca moralną przemianę, która dokonała się dzięki uszlachetniającej życie każdego człowieka pokorze.

Sprawdzona, doskonała ekipa, dobry scenariusz i rozmach produkcji były z pewnością przyczyną, dla której wsparłem twórców „Błogosławionej winy”

– mówił senator Grzegorz Bierecki, którego zaangażowanie doprowadziło do powstania filmu.

Przyświecał mi jednak także inny cel. Jestem przekonany, że dzięki szerokiej dystrybucji dzieła świetnie wypromujemy Południowe Podlasie. Historia i kultura tego regionu jest jednym z naszych największych skarbów. Trzeba z tego w mądry sposób skorzystać

– dodaje parlamentarzysta.

Mecenasem produkcji została Kasa Stefczyka. Emisja „Błogosławionej winy” w najbliższą niedzielę, 14 sierpnia o godz. 12.50 w TVP 1.


Źródło:

Dokładny program TV znajdziesz na wpolityce.pl/tv