sobota, 16 stycznia 2016

Imigranci obrzucili katedrę w Kolonii petardami. Chcieli zakłócić Mszę

W noc sylwestrową w Kolonii imigranci atakowali nie tylko kobiety. Była kierownik przebudowy kolońskiej katedry mówi w rozmowie z „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, że imigranci obrzucili świątynię dużą liczbą petard. Celowo przeszkadzali w odprawianej w katedrze Mszy świętej.

Barbara Schock-Werner, która kierowała przebudową kolońskiej katedry, mówi „FAZ”, że w noc sylwestrową była w świątyni, gdzie uczestniczyła w ostatniej w minionym roku Mszy świętej. W katedrze było jeszcze kilka tysięcy ludzi. Kobietę zdziwiło, że już o 18:30 rozpoczął się niesamowity huk fajerwerków; rzecz, której o tej godzinie jeszcze nigdy nie doświadczyła. Ktoś obrzucał zwłaszcza północną stronę katedry; petarda leciała za petardą, co powodowało ogromny hałas.

 Czytaj dalej:

http://www.pch24.pl/imigranci-obrzucili-katedre-w-kolonii-petardami--chcieli-zaklocic-msze,40611,i.html


Kilka myśli:

W dalszej części wywiadu Pani Barbara wspomina, iż już od dawna mury kościoła stanowią toaletę dla różnej maści przybyszów z dalekiej zagranicy. I ja jej wierzę, że tak jest. Dla tzw. uchodźców nie istnieje pojęcie kultury, dorobku kulturalnego, zabytków, tego wszystkiego co stanowi o nas. Nie ma to dla nich najmniejszego znaczenia. I nie piszę o tym bo gdzieś tam poczytałem, czy też usłyszałem. Nie jestem też jakoś szczególnie nastawiony anty migracyjnie. Chociaż powinno się pisać emigracyjnie, bo migracja może dotyczyć określenia przepływu ludzi w danym kraju, maksymalnie kontynencie. Jednak nie o określenia teraz chodzi. Mam znajomych w Italii, sam tam goszczę od czasu do czasu. To co dzieje się na włoskiej ziemi przechodzi wszelkie pojęcie. Współczuję Włochom. Tysiące emigrantów desantujące się na wybrzeże włoskie. Wiele milionów euro wydane na akcje ratunkowe. Można powiedzieć, że i Włosi się sami po trochę do tego przyłożyli stawiając na hedonistyczny styl życia. Jeden z najniższych wskaźników urodzeń spowodował, iż w wyniku rozwoju Italii w latach 70 i 80, zaczęto sprowadzać dodatkowe ręce do pracy z biednych krajów Afryki. I tak z roku na rok szła fama o ziemi obiecanej. I faktycznie, jeszcze do 2000 roku Włochy nieźle przędły jak na południowy kraj Europy. Tylko co z tego, kryzys dopadł i ten kraj. Dzisiaj na cztery porody w włoskich szpitalach tylko jedno dziecko jest rdzennym Włochem z ojca i matki. Tysiące emigrantów we włoskich miastach. Powstające nowe meczety (dobrze że bez minaretów) zapełniają się biednymi, sfrustrowanymi wyznawcami innej niż zachodnia religii. Miasta pomału upadają. Nie ma poszanowania dla zabytków. 
W zeszłym roku pojechałem do przepięknego miasteczka w Toskanii. Lubię tam, podczas wizyt w tym pięknym kraju, pojechać. Cisza, spokój, mili ludzie, bezpiecznie. Ostatni raz byłem tam cztery lata temu. Teraz, zaszokował mnie na zwieździe do miasta ogromny meczet. Zaparkowałem samochód i jak zawsze odwiedziłem mój ulubiony bar. Jednakże tym razem buzia właściciela Bepego nie była już tak radosna jak zawsze. Bepe zwija interes z miasteczka, mówi że nie da się już tutaj żyć. Wszystko podupada. Włosi się wyprowadzają, szukają lepszego miejsca do życia. W ich miejsce przychodzą emigranci. Bez wykształcenia, chęci do pracy, szacunku dla rdzennych mieszkańców. Miasto ginie na oczach. Piękna starówka z podziemniami dzisiaj przypomina bardziej latrynę niż zabytek kulturowy. Miesiąc temu ktoś podpalił znajdujące się pod miastem piwnice. Spaliły się średniowieczne stropy, regionalne produkty, przechowywane sery i wino. Bepe mówi, iż nie pamięta aby kiedykolwiek w miasteczku miał miejsce tak poważny pożar. Nie pamięta, aż do dnia dzisiejszego. Polaco, bo tak mówi do mnie, oni nie szanują naszej kultury. Za nic mają tą całą spuściznę, całą naszą kulturę. Ma łzy w oczach. Tak ginie cywilizacja łacińska.
Kilka ulic dalej znałem Alonsa, człowieka poczciwego, po ojcu kochającego Polaków. Nie ukończył żadnej szkoły sztuk pięknych, a z jego rąk wychodziły przepiękne rzeczy. Glina i szkło nabierało ducha. Dzisiaj już go nie ma - zostawił sklep, garstkę przyjaciół i wyprowadził się. Musiało mu być ciężko, ponieważ jego sklep znajdował się na przeciwko bram dawnego klasztoru gdzie na początku XX w. w koszyku znalazły siostry jego ojca. Tak, jego ojciec był podrzutkiem. Człowiek o wielkim sercu. Jeden z tych, którzy całym sercem kochali Boga i człowieka. Miałem okazję jeszcze go poznać - kochał Polaków. Kochał Maryję, kilka lat przed swoją śmiercią nawiedził Jasnogórski obraz. Dobrzy ludzie pomogli spełnić marzenie jego życia - oddać hołd Królowej Polski. Pamiętam jak go odwiedziłem w rok po wyborze na prezydenta p. Kwaśniewskiego. Ze łzami w oczach pytał się mnie jak to możliwe, że katolicy, Polacy wybrali na prezydenta komunistę. Płakał, łzy spływały mu po twarzy. Mówił, iż my Polacy mamy dużo do zrobienia. Przez łzy mówił, iż Europa w niedługim czasie będzie patrzyła na nas prosząc o pomoc. Duchową pomoc. Mam nadzieję, że tacy jak On ludzie wstawiają się już po drugiej stronie za nami, za naszą Ojczyzną. 
Wrócę jeszcze do jednego z większych ośrodków miejskich na północy Włoch. Idąc rano przez centrum, naprawdę musiałem uważać aby nie wejść w ludzkie odchody, nie mówiąc już o wszędobylskim zapachu moczu. Włochy sobie już nie radzą z napływem emigrantów. Ci chodzą po mieście, śpią w bramach i tam też się załatwiają. Wszystko się należy - oczywiście oprócz pracy.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz