czwartek, 29 marca 2012

Świadectwo Bogdana

Medziugorje jest dla mnie jednym wielkim „Szpitalem”. „Szpitalem”, gdzie nie pytają nas, do jakiej kasy chorych należysz, co ci dolega, jakiej narodowości i jakiego wyznania jesteś. Do tego „Szpitala” trafiasz albo z wyboru, ponieważ byłeś tam i masz ogromną tęsknotę powrotu do Maryi, albo z zaproszenia Matki Bożej, o którym jeszcze nie wiesz. Odpoczywałeś w Chorwacji i chciałbyś sprawdzić, co tam właściwie się dzieje. Czy to prawdą jest, że od 28 lat objawia się tam Maryja. Przyjeżdżasz i właściwie nic tam nie widzisz poza kościołem, jakimiś wzgórzami ze sterczącymi kamieniami i ciernistymi krzewami. Albo trafiasz tam za namową innych osób, którymi Matka Boża się posługuje. Ja tam trafiłem za namową mojej szwagierki i mojej żony. Obie te panie są związane ze służbą zdrowia. Stąd moje szpitalne skojarzenia. Poza tym posiadałem informację, że w Medziugorju jest ośrodek Cenacolo założony przez siostrę Elwirę, gdzie od 25 lat są leczeni ludzie z uzależnień. Leczenie to jest o tyle zaskakujące, że w terapii nie stosuje się środków farmakologicznych, nie dokonuje się prania mózgu przez psychologów. Jedynym lekarstwem na uleczenie cierpienia spowodowanego używaniem narkotyków czy alkoholu jest modlitwa i zawierzenie się Panu Jezusowi i Maryi.

Trudno jest mówić o doznanych porażkach życiowych, łatwiej jest mówić o sukcesach. W moim życiu było dużo sytuacji, które można określić, jako sukces życiowy. Wspaniała żona, dwóch wspaniałych synów, własny dom, samochód, praca za granicą, kierownicze stanowiska. Początek mojej porażki życiowej zaczął się jak miałem 17 lat. Wtedy po raz pierwszy poczułem smak alkoholu. Jestem alkoholikiem, raczej nim byłem do końca 2006r. Jest to choroba, na którą zapracowałem sobie przez 37 lat mojego życia. Na przestrzeni tych lat alkohol był obecny w moim życiu często lub bardzo często. Towarzyszył mi w miarę odnoszonych sukcesów. Spożywałem go różnych ilościach i w różnych okolicznościach życiowych. Po raz pierwszy poczułem smak wina, kiedy brat odjeżdżał do wojska. Koledzy go żegnali. Butelka wina krążyła i trafiła do mnie. Gdy za długo zastanawiałem się, co mam z nią zrobić usłyszałem napominanie kolegów, co za brata się nie napijesz. Po pewnym czasie poczułem słodki smak wina i dziwne uczucie, które dodało mi odwagi i pozbawiło mnie lęku. Uczucie to będzie mi bardzo długo towarzyszyć w moim życiu. Smak wódki poczułem, gdy podjąłem pracę zawodową. Ponieważ z wykształcenia jestem budowlańcem, to niepijący majster na budowie albo był chory, albo kapuś dyrekcji. Przy pierwszej wypłacie po raz pierwszy się upiłem. Na drugi dzień czułem się okropnie. Moje cierpienia alkoholowe łagodzone były uśmiechami weteranów w piciu, nad którymi powierzono mi kierownictwo.

Wraz z awansem zawodowym zwiększała się ilość wypijanego alkoholu.

Alkohol towarzyszył mi przy wykonywaniu różnych czynności i obowiązków służbowych. Żona coraz częściej mówiła, że mam problem z alkoholem i powinienem się leczyć. Ja uważałem, że problem alkoholowy mają inni, ja czuję się czasowo niedobrze po wypiciu większej ilości alkoholu. Ukrywałem złe samopoczucie i przepity wygląd zwolnieniami lekarskimi lub nagłym urlopem.

Ta karuzela alkoholowa trwa do grudnia 2006r. W tym czasie podjąłem próbę dobrowolnej abstynencji. Nie piłem, bo chciałem udowodnić żonie i mojej rodzinie, że mogę zapanować nad alkoholem. Wytrzymałem 7 miesięcy. Nawrót był drastyczny. Stałem się bezsilny wobec alkoholu. Szybko traciłem kontrolę nad wypijanym alkoholem. Złe samopoczucie łagodziłem wypijaniem kontrolowanej ilości piwa, a potem kontrola szybko zamieniała się w przymus picia. Życie stało się koszmarem. Wystraszone oczy mojej żony, moich dzieci widzę do dnia dzisiejszego. Ich błagalne spojrzenia „tato przestań pić” nie docierały do mnie. Alkohol zneutralizował moje uczucia. Stałem się zimnym, pozbawionym uczuć alkoholikiem, który dba tylko o siebie. W tym okresie wpadam w ciągi alkoholowe, które trwają od kilku dni do kilku tygodni. Koncentrowałem się na sobie i uciekam przed problemami życiowymi, topiąc niepowodzenia i porażki w alkoholu. Po którymś ciągu alkoholowym trwającym kilka tygodni trafiam do szpitala. Tam zrozumiałem, że jestem alkoholikiem. Świadomość mojej choroby wzrastała wraz z sytuacjami, z którymi tam się spotkałem. Przez trzy dni pomagałem 20 letniemu chłopcu. Jego choroba była tak daleko posunięta, że samodzielnie nie mógł utrzymać szklanki z wodą, łyżki z zupą. Swoją przygodę, jak to określił, z alkoholem zaczął jak miał 7 lat. Drugą osobą, która mną wstrząsnęła był sztygar z kopalni, który podczas brania leków dostał ataku padaczki alkoholowej i któremu udzielałem pierwszej pomocy.

Pobyt w szpitalu uzmysłowił mi, że sam z chorobą sobie nie poradzę.

Zniewolenie piciem uświadomiło mi, że przez 9 lat byłem codziennie pijany. Alkohol dawał mi pozorną radość i pozornie usuwał mój lęk. Pozostawił smutek, cierpienie i ból po utracie zaufania żony i dzieci. Coraz częściej zadawałem sobie pytanie, kim właściwie jestem, dlaczego osobom bliskim zadaję tyle cierpienia i bólu. Dlaczego ciągle jestem ponury i nie umiem się śmiać.

W poszukiwaniu prawdy o sobie, w szukaniu wsparcia na drodze do trzeźwości dałem się namówić na pielgrzymkę do Medziugorja w 26 rocznicę objawienia Matki Bożej.

Uważałem się za człowieka wierzącego, który chodził do kościoła, z modlitwą to różnie bywał.

Pan Jezus był dla mnie „suchą definicją”, która żyła 2000 lat temu i widoczny był tylko na krzyżu. Ta definicja ożyła tam w Medziugorju. Podczas drogi krzyżowej na Kriżevac przy VII stacji, przy drugim upadku Pana Jezusa, coś się stało. Zobaczyłem siebie leżącego na ziemi, przygniecionego ciężarem mojego pijaństwa. Wokół mnie nie było nikogo. Nie było kolegów, z którymi piłem, nie było uśmiechów, nie było muzyki i radości po wypitym alkoholu. Powstała ogromna pustka. Poczułem w sercu tęsknotę za miłością mojej żony, uśmiechami moich dzieci, które tak szybko wydoroślały. Zalałem się łzami. Płacz był tak silny, że nie mogłem się opanować. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz płakałem. Skierowałem do Pana Jezusa błagalne wołanie: Panie Jezu weź w swoje ręce moje życie, bo ja nie umiem nim kierować, nie raniąc siebie i moich bliskich. Pomóż mi, bo trzeciego upadku nie przeżyję.

Krocząc w górę wołałem: Boże pomóż. Ja sam nie dam rady, nie potrafię.

Tam na górze Kriżevac życie przebiegło mi przed oczami. Zobaczyłem dno mojego życia utopionego w alkoholu. Zobaczyłem mój egoizm i bezwzględną wiarę we własne siły. Smutek, lęk, brak miłości dla samego siebie i drugiego człowieka. Najbardziej zadziwiające było to, że ludzie z mojego otoczenia uważali mnie za porządnego człowieka. Ubierałem maskę „ porządnego człowieka”, bo bałem się prawdy o sobie. Tę prawdę pokazał mi Pan Jezus podnosząc mnie z tragizmu mojego życia przesiąkniętego alkoholem. Nawróciłem się. Logicznie myśląc wszystko winno być załatwione przez nawrócenie. Znalazł się jednak kolejny problem. Nie potrafiłem siebie zaakceptować. Brzydziłem się samego siebie, bo zobaczyłem grzech mojego życia – życie bez Boga. Poszedłem do spowiedzi. Tam przed kapłanem i Panem Bogiem wyznałem swoje grzechy. Wyznając je prosiłem o przebaczenie, ale nie umiem się modlić. Kapłan powiedział mi, że Pan Bóg nie oczekuje ode mnie wyuczonych modlitw, mam z nim rozmawiać kierując się miłością mojego serca. I tak do dziś dnia rozmawiam z Panem Jezusem, którego traktuję jak najlepszego przyjaciela. Zwracam się do niego z wszystkimi problemami, powierzam mu wszystko, a zwłaszcza moją trzeźwość. Proszę go o każdy dzień trzeźwości i za każdy otrzymany dziękuję i proszę o następny. Przychodzą dni zwątpienia. Pustka poalkoholowa jest ogromna i tę pustkę Pan Jezus pomaga mi wypełnić modlitwą i osobami stawianymi na drodze trzeźwości. Poznałem wspaniałych kapłanów, za których się modlę w utworzonych Margaretkach.

W tym roku trzykrotnie byłem w Medziugorju. Maryja wie o mojej tęsknocie za spokojem i miłością drugiego człowieka. Ten „szpital”, jak określiłem Medziugorje, jest miejscem, gdzie lekarstwem jest różaniec, uśmiech i radość ludzi, których się tam spotyka. Dzięki wstawiennictwu Maryi otrzymałem drugie życie. Pan Jezus zabrał mi z mojego życia alkohol. Dał mi radość dnia codziennego, dał mi wiarę i otworzył mi serce na miłość drugiego człowieka. Uzdrowił i zabrał mi lęk. Napełnił moje serce miłością i radością życia.  Za otrzymane łaski ofiarowałem Maryi modlitwę i trzeźwość do końca moich dni tu na ziemi.Wiem, że Medziugorje jest rozdziałem w księdze mojego życia, gdzie strony zapisywane są modlitwą, pokorą i bezgranicznym zaufaniem do Pana Jezusa.

Od 3 lat jestem trzeźwy. Pan Jezus tak prowadzi moje życie, że alkohol nie pojawił się nigdy na drodze, którą każdego dnia mu powierzam. Na mojej drodze stawia mi wspaniałych ludzi, którym daje klucz do mojego serca. Jestem trzeźwy i za to dziękuję wszystkim, którzy pomagają mi trwać w trzeźwości. Mojej żonie, która w modlitwie walczyła o mnie, moim synom, którzy mimo zadanych upokorzeń podali mi rękę. Dziękuję Ci Jezu, że prowadzisz mnie przez życie każdego dnia. Ty jesteś moją Nadzieją, Prawdą, Życiem… Ty dajesz mi siłę, abym żył w trzeźwości. Ty, dajesz mi wiarę, szczęście. Dzięki Tobie uczę się pokory, cierpliwości, miłości do drugiego człowieka… Za życie i łaski, jakie mi dajesz – CHWAŁA PANU!

Panie Jezu jak skąpiec ze skulonym sercem cedziłem uśmiechy miłości do Ciebie, kiedy Ciebie nie znałem. Teraz, kiedy jesteś ze mną, me serce pełne jest miłości do Ciebie.

Bogdan
Źródło: http://www.medjugorje.org.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz