Czasem
słyszę zarzuty stawiane przez niedowiarków: Dlaczego
ciągle giną ludzie i żaden anioł im wówczas nie pomaga?
Ja też mogę postawić pytanie: Dlaczego
Jezus uzdrawiał i nadal uzdrawia tylko niektórych?
Przecież mógłby uzdrowić i pomóc wszystkim!
Z
pokorą musimy przyznać, że nie znamy odpowiedzi na te pytania, bo
nie znamy Bożych planów wobec nas. Jedno wydaje się być pewne:
miłe są Bogu osoby, które Go kochają, starają się żyć
Ewangelią i oddają się w Jego opiekę. Anielska pomoc może być
tego doskonałym potwierdzeniem.
Anioł
z komórką
Ksiądz
Marek z archidiecezji katowickiej mówi, że do końca życia nie
zapomni zaskakującej przygody, która przytrafiła mu się w 1996
roku, we wtorek przed samą środą popielcową. Aby uczcić koniec
karnawału, ks. Marek z kilkoma znajomymi nauczycielami wybrał się
do jednego z katowickich kin. Wszyscy razem pojechali jego
samochodem. Kiedy wracali z seansu, około godz. 22.00, auto się
zepsuło. Mimo wspólnych prób uruchomienia pojazdu, efektów nie
było i ostatecznie nauczyciele zdecydowali, że pojadą taksówką.
Ks. Marek chciał poprosić kogoś ze znajomych o odholowanie, jednak
nie miał przy sobie telefonu. Wówczas – jak wspomina – zjawiła
się niespodziewana pomoc: W
pewnym momencie pojawił się mężczyzna z telefonem. Niósł go w
ręce tak, abym mógł ten telefon zauważyć. W swoim stylu
zawołałem żartobliwie: – O, telefon idzie. Od razu usłyszałem
odpowiedź: – A potrzebuje pan zadzwonić? – Proszę pana,
samochód mi się zepsuł i muszę wezwać pomoc.
Ksiądz
zadzwonił do swojego proboszcza, który obiecał mu pomoc w
holowaniu. Po skończonej rozmowie oddał telefon właścicielowi,
serdecznie mu dziękując. Wspomina dalej: Zrobiłem
pięć, może sześć kroków w stronę mojego samochodu. Schyliłem
się do środka, aby spod radia wyciągnąć portfel. Chciałem
zaproponować pieniądze za możliwość skorzystania z telefonu.
Jakież było moje zdumienie… Gdy się odwróciłem – nikogo nie
było. Podbiegłem do ulicy Kościuszki – popatrzyłem w górę, w
dół – żywej duszy. Spojrzałem w kierunku placu Andrzeja, ale
tam również nikogo nie było. Stanąłem na chodniku i czekając na
proboszcza, zacząłem się zastanawiać nad całą tą sytuacją. O
22.00 idzie przez plac Miarki człowiek, który nie ma ani torby, ani
neseserka, ani plecaczka. Idzie i niesie telefon. On tym telefonem
nie szpanował. On go po prostu niósł. I to tak, abym zauważył.
Nawet nie zdążyłem się odwdzięczyć… Jestem pewien: to był
mój Anioł Stróż. Przyszedł mi z pomocą właśnie wtedy, gdy Go
bardzo potrzebowałem.
Anielski
„swat” z psem
Anioł
może przyjść nam z pomocą w różnych sytuacjach, nie tylko
związanych z ratowaniem życia czy zdrowia. Potwierdza to również
pani Magdalena Wolan, której anioł pomógł w znalezieniu… męża!
Ale po kolei, nie będę uprzedzał faktów.
Wspomniana
sytuacja miała miejsce zaledwie kilka lat temu, kiedy pani Magda
była jeszcze początkującą studentką teologii w Lublinie. Dzień
przed ostatnim egzaminem postanowiła odwiedzić znajomego. Późno,
bo ok. godz. 22.00, wyszła ze stancji, nie znając jeszcze zbyt
dobrze miasta. Specjalnie jednak się tym faktem nie przejmowała, bo
jako doświadczona harcerka pomyślała sobie, że na pewno jakoś
trafi. Idąc w stronę szpitala wojewódzkiego zadzwoniła, by
zapewnić, że pamięta drogę i trafi. Zaraz po rozmowie rozładował
jej się telefon… Zatem z różańcem w ręku szła dalej. Będąc
na jakimś słabo oświetlonym osiedlu, uświadomiła sobie nagle, że
kompletnie nie wie, gdzie teraz jest. Na dodatek wyskoczył na nią
bezpański pies i wystraszona zaczęła gwałtownie biec przed
siebie. Schowała się pod jakimś płotem. Co robić? Wyciągnęła
z torby swój brewiarz. Wysunął się z niego obrazek z modlitwą
św. Jana Berchmanna do Anioła Stróża (który tego dnia dostała
od kolegi ze studiów). Szybko odmówiła modlitwę z obrazka i
ruszyła na wyczucie. Nie wiedziała nawet, która jest godzina.
Mijając kolejne, pogrążone w mroku budynki, w pewnym momencie
uświadomiła sobie, że nie pamięta nazwy ulicy, numeru bloku ani
numeru telefonu znajomego. Zaczęła płakać...
W
pewnym momencie zauważyła naprzeciw siebie ubranego na biało
mężczyznę z białym psem, biegającym bez smyczy. Ponieważ pies
szybko zmierzał w jej kierunku, ogarnął ją strach. Mężczyzna
z daleka krzyknął: Proszę
się nie bać, nie ugryzie.
Zaraz też podszedł i zapytał, co robi tu sama o tak późnej
porze. Kiedy przedstawiła mu pokrótce swoją trudną sytuację,
zapytał: Czy
aby to tylko znajomy, że tak idzie pani do niego nocą?
Magda zapewniła, że taka jest prawda.
Przez
jakiś czas razem szli uliczkami osiedla, aż stanęli pod pewnym
blokiem i tajemniczy mężczyzna spokojnie oznajmił, że to już tu.
Młoda studentka popatrzyła na wskazany budynek i stwierdziła, że
jest u celu! Natychmiast chciała podziękować mężczyźnie
i zapytać go, skąd wiedział. Jednak kiedy się odwróciła,
ani jego, ani psa już nie było...
Jak
dziś przyznaje, od razu po tym wydarzeniu miała pewność, że ów
spotkany mężczyzna z psem to był nie kto inny, tylko jej Anioł
Stróż. Nie dawało jej spokoju zadane wówczas z naciskiem
pytanie: Czy
to tylko znajomy?
Długo zastanawiała się, aż w końcu zrozumiała jego sens…
Dzisiaj
pani Magda jest szczęśliwą żoną tego „znajomego”, do którego
szła ciemnymi ulicami Lublina. Oboje z mężem są teologami (mąż
katechizuje), mają małe dzieci i szczególne nabożeństwo do
Anioła Stróża. Starają się świadczyć o niezwykłej
niebiańskiej opiece nad ich rodziną. I jak tu nie ufać
„opatrznościowym” słowom anioła?
Na
mnie zawsze możesz liczyć!
Równie
ciekawą historię o bezpośredniej anielskiej pomocy opowiedziała
mi kiedyś elżbietanka, s. Estera. Była wówczas przełożoną i
dyrektorką przedszkola w Rudzie Śląskiej – Orzegowie.
Obecnie pracuje w Domu Dziecka w dalekim Nowosybirsku. Wspomniana
anielska historia zdarzyła się jej 17 lat wcześniej. Po skończonej
wizycie znajomej s. Estera postanowiła odprowadzić ją na dworzec
PKP w Katowicach.
Kiedy
szły ulicą, z przeciwka zbliżyło się do nich dwóch mężczyzn.
Jeden niespodziewanie rozłożył ręce, chcąc złapać siostrę.
Patrząc jej prosto w oczy, zupełnie na serio wykrzyknął: Teraz
będziesz moja!
Zaskoczona nagłym atakiem s. Estera chciała uderzyć wyciągnięte
dłonie napastnika, by je od siebie odsunąć i szybko zejść
mu z drogi. Zastanawiała się jednak, czy zdoła uciec. Nie
zdążyła się o tym przekonać, gdyż nagle z prawej
strony, jakby zza pleców, wyprzedził ją jakiś obcy mężczyzna i
stanął między nią a agresorem. Siostra pamięta, że był w
średnim
wieku,
a spod nakrycia głowy widoczne były jego ciemne włosy. Miał na
sobie czarny płaszcz, w ręku trzymał skórzaną teczkę.
Niczym
szczególnym się nie wyróżniał, jednak stanowczym, nieznoszącym
sprzeciwu tonem nakazał napastnikowi: Odejdź!
Zostaw siostrę w spokoju!
Ten natychmiast opuścił ręce, minął kobiety i grzecznie odszedł
ze swym kompanem, nie mówiąc już ani słowa. Tajemniczy wybawiciel
również zrobił kilka kroków do przodu, po czym odwrócił się i
niespodziewanie zapewnił: Siostro,
na mnie zawsze możesz liczyć.
Uśmiechnął się i poszedł dalej.
Siostrze
Esterze ta historia mocno wryła się w pamięć. Opowiadała mi z
przejęciem: Czułam
wówczas, jakby był on chodzącym ucieleśnieniem dobra. Tak jak
kochający ojciec – jeśli już miałabym go do kogoś porównać.
Jego głos był serdeczny i miły, a z rysów twarzy przebijała
łagodność.
Siostra
odwróciła się do ciągle stojącej w bezruchu i zaskoczonej tą
sytuacją koleżanki, wołając z przekonaniem: To
był mój Anioł Stróż! Spojrzała
ponownie w jego kierunku, ale nie mogła go nigdzie dostrzec. Już go
nie było. Mimo upływu czasu, s. Estera ciągle ma to zdarzenie
świeżo w pamięci i jest przekonana, że wówczas naprawdę pomógł
jej Anioł Stróż.
Grzegorz
Fels
Opublikowano za zgodą Miesięcznika Egzorcysta
Artykuł pochodzi z lutowego numeru Miesięcznika Egzorcysta
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz