niedziela, 22 września 2013

Ten wywiad warto przeczytać


z o. Jackiem Krzysztofowiczem OP rozmawiają Małgorzata Wróbel i Sławomir Rusin

- fragmenty wywiadu

Małgorzata Wróbel: Czy dostrzega Ojciec jakieś różnice w spowiedzi kobiet i mężczyzn? Oczywiście. Bądź co bądź właściwie wszystko robimy trochę inaczej. Trudno więc, by spowiedź była wyjątkiem. Jedna z różnic pomiędzy „męską” a „żeńską” spowiedzią polega na tym, że kiedy spowiada się mężczyzna, trzeba uważnie słuchać zwłaszcza na początku, bo chce on jak najszybciej wyrzucić z siebie grzech. Dla kobiety natomiast cała spowiedź jest często jakby przygotowaniem do powiedzenia tego, co jest dla niej najistotniejsze – o tym dopiero się słyszy na samym końcu. Poza tym, „męska” spowiedź jest przeważnie konkretna, a „żeńska” – długa.

Sławomir Rusin: Wydaje się, że wielu ludzi idzie do spowiedzi, żeby się lepiej poczuć. I nie ma w tym nic złego. Nie jest dobre stawianie maksymalnych wymagań wszystkim i wobec wszystkiego – czyniąc tak popadlibyśmy w błąd wynikający z niezrozumienia tego, kim jest człowiek. Każdy na miarę swoich możliwości, umiejętności czy otwarcia przeżywa rzeczywistość religijną. Nie my powinniśmy osądzać, czy czyjeś motywacje są wystarczająco głębokie. Jeżeli w człowieku jest już jakieś minimum potrzebne do ważnej spowiedzi, trzeba się tym cieszyć, a nie narzekać, że to za mało. To jest tak jak z Papieżem i Polakami: zewsząd słyszy się wybrzydzanie, że nikt go nie słucha, ponieważ w kraju jest tyle afer, oszustw, korupcji i wiele innych przejawów zła. Ale można zapytać: czy gdyby Papieża nie było, sytuacja w Polsce nie wyglądałaby jeszcze gorzej? Ludzie może nie są idealni, ale dzięki Papieżowi chyba jednak trochę lepsi. Tak samo jest ze spowiedzią: ona nie jest po to, żeby człowiek stał się po niej ideałem, ale żeby trwał przy Panu Bogu. I to jest najważniejsze. Człowiek źle się czuje ze złem, które nosi w sobie, i uważam, że to dobrze, iż szuka jakiegoś sposobu na to, żeby je z siebie wyrzucić. 

M. W.: Co w takim razie powinniśmy myśleć o spowiedzi, po której wcale nie polepsza się nasze samopoczucie? Właściwie jest to pytanie o to, czy w ogóle można oceniać skuteczność działania łaski sakramentalnej na zasadzie „poczułem się lepiej lub gorzej”. Myślę, że nie można. Ważny jest akt szczerego wyznania grzechów, a nie to, jak się czujemy po spowiedzi. Pan Bóg dotyka chorych miejsc w człowieku, czyli tego, co decydujemy się wyznać w spowiedzi. Łaska działa zawsze. Ta niezawodność Bożego działania w nas nie oznacza natomiast, że je „poczujemy”. To, jak się czujemy po spowiedzi, zależy w znacznej mierze od tego, jak zostaniemy przez spowiednika potraktowani. Spowiedź jest chyba najbardziej intymnym wydarzeniem dla człowieka. Otwieramy w niej swoje obolałe serce przed drugim człowiekiem – nic więc dziwnego, że oczekujemy odpowiedniego potraktowania. Niestety, ten człowiek też jest grzesznikiem, narażamy się więc na zranienia. Nie ma nic bardziej ryzykownego. Poziom „psychologiczny” spowiedzi – delikatność, wyrozumiałość, wsłuchanie się – leży w gestii kapłana. A te Boże narzędzia są różnej jakości...

M. W.: Więc stan euforii, jaki czasem odczuwamy po spowiedzi, może nas mylić. Wszelkie uczucia związane ze spowiedzią mogą nas zwieść; stany euforyczne nie są żadną weryfikacją tego, co się w nas dokonało. Z uczuciami jest tak, że trzeba się cieszyć, kiedy są, ale kiedy ich nie ma, trzeba trwać pomimo tego. Należy je traktować jako dodatkowy dar, który może, ale nie musi, towarzyszyć ważnym wydarzeniom. Stany takie nie dają żadnej gwarancji, bo to, jak się czuję, jest bardzo często mylące. Rzeczywistość wiary – a więc także to, czy spowiedź była dobra, czy też nie – możemy ocenić tylko według kryteriów, które podsuwa rozum, a nie uczucia. 

S. R.: W naszej spowiedzi wiele zależy chyba od obrazu Boga, jaki w sobie nosimy. To prawda – choć na ogół nie zdajemy sobie z tego sprawy. „Nasz” Bóg często jest albo kimś bardzo wymagającym, albo kimś trochę podobnym do dobrodusznego staruszka poklepującego nas po ramieniu. Dlatego też życie duchowe człowieka przypomina czasem wędrówkę po grani: idzie się do przodu mając przepaści po obu stronach. Każdemu zagraża, że w którąś z nich się osunie. Z jednej strony jest to przepaść lęku – skupienia na grzechu, przeceniania go. Z drugiej, lekceważenia zła – nazywania go dobrem, zakłamywania swojego życia. I jedna, i druga postawa nie prowadzi do Boga. To, w którą stronę się „zsuwamy” w naszym postrzeganiu Boga, zależy od różnych czynników – predyspozycji psychicznych, wychowania, doświadczenia... W praktyce – większość spowiadających się ludzi za bardzo koncentruje się na swoich grzechach, przecenia ich siłę i znaczenie w życiu. Ci zaś, którzy się nie spowiadają, mają na ogół dobre zdanie o sobie i nie chcą czy nie potrafią zobaczyć swojej winy. 

M. W.: Często czekamy z pójściem do spowiedzi aż do momentu, kiedy będziemy wiedzieć, że jesteśmy gotowi na nawrócenie. Ale jak możemy się nawrócić, umocnić w wierze, skoro nie ma w nas łaski uświęcającej?! Zawsze powtarzam, że lepiej iść do spowiedzi niedoskonałym niż czekać na chwilę, kiedy będzie się lepszym, bo można się jej nie doczekać. A bez spowiedzi ciężko się nawrócić. Oczywiście, jeżeli np. ktoś permanentnie zdradza swoją żonę albo oszukuje podwładnych, nie wypłacając im uczciwie zarobionych pieniędzy i jest mu z tym wszystkim dobrze, i niczego nie zamierza zmienić, to nie ma sensu, by przystępował do spowiedzi. Jeśliby ktoś nawet otrzymał w takiej sytuacji rozgrzeszenie, to będzie ono wówczas i tak tylko pustym gestem opartym na kłamstwie przy wyznawaniu grzechów albo na tym, że spowiadający ksiądz miał jakieś „zaćmienie”. Łaska działa bowiem zawsze w odpowiedzi na wewnętrzną dyspozycję człowieka, a nie na zasadzie magii. Lecz jeśli jest w nas minimum poprawy, czujemy, że zrobiliśmy źle, żałujemy za grzech i w jakiś sposób chcemy z nim zerwać (choć nawet nie bardzo wiemy jak), to warto przyjść z tym do konfesjonału. Sakrament spowiedzi pomoże nam w tym, żeby w naszym życiu było lepiej, żeby było w nim więcej Boga i więcej siły do zmagania ze słabością i złem. 

S. R.: Jednym z głównych powodów, dla których odkładamy spowiedź, jest wstyd. Grzechy, które popełniamy, bardzo nas zawstydzają. I bardzo dobrze – ten wstyd świadczy o tym, że cała nasza natura woła, iż to, czego się dopuściliśmy jest złe, sprzeciwia się naszej godności dzieci Boga. Jest to więc prawidłowa reakcja. Ale rzeczywiście wstyd może być też czymś oddalającym od Boga. Dobry wstyd sprawia, że źle czujemy się z grzechem i chcielibyśmy się od niego uwolnić albo najlepiej w ogóle go nie popełnić. Zły wstyd polega na tym, że tak bardzo nie chcemy swojego grzechu, iż boimy się do niego przyznać – przed Bogiem, sobą, innymi ludźmi... Wolimy to wszystko „przeczekać” – aż się samo jakoś ułoży, aż się coś zmieni na lepsze i będę mógł Panu Bogu (i spowiednikowi) pokazać nie tylko swoje złe, ale również i dobre strony. A Bóg tymczasem woli, abyśmy przychodzili do Niego „z niczym” i cali się otwierali na Jego miłosierdzie, niż żebyśmy czekali i czekali, aż się wreszcie pojawi „coś”, czym będziemy się mogli wobec Jego sądu wybronić, co będzie dla nas jakąś okolicznością łagodzącą. Nigdy nie wolno zapominać, że spowiedź to sąd Bożego miłosierdzia. A o nim nie wolno mówić nawet, że jest wielkie – bo ono jest nieskończone. 
Za miesięcznikiem "List"

Źródło: www.xwaldemar.alleluja.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz