poniedziałek, 4 lipca 2016

Która prowadzi do Boga


Nie łatwo mi pisać o moim życiu. Tak wiele się w nim zmieniło. Jedno jest pewne, szczególe miejsce zajmuje w nim Maryja. Odkąd pamiętam zawsze pragnąłem być samodzielny. Już w latach szkoły średniej, co rok połowę wakacji przeznaczałem na prace zarobkową, czy to na budowach, czy to instalując sieci telefoniczne. Przed egzaminami maturalnymi razem z kolegami rozpoczęliśmy instalować sieci teletechniczne w halach produkcyjnych pobliskich fabryk samochodowych. Ocena maturalna na świadectwie nie była tak ważna, jak ważny był portfel, który dość szybko się zapełniał. Rozpocząłem pracę w firmie telekomunikacyjnej. Początki nie były łatwe, lecz z czasem zacząłem awansować, w ciągu czterech lat siedmiokrotnie. Dobry samochód, zapełniające się konto bankowe, rozpoczęte studia informatyczne były atutami dobrego startu w dorosłe życie.

Na zewnątrz mogłoby się wydawać, że byłem szczęśliwy, miałem praktycznie wszystko, ale gdzieś w środku pojawiała się coraz większa pustka, niepokój przynaglający mnie do poszukiwania odpowiedzi na pytanie: czy znalazłem już moją drogę życiową? Boga znałem - tak mi się wydawało - chodziłem przecież do kościoła na niedzielne Msze, zawsze pod filarem z lewej strony. Byłem widzem, lecz nie słuchaczem. Pęd życia zagłuszał moją wrodzoną wrażliwość, a "szczęście" odnajdywałem w zawalającym mnie ze wszystkich stron materializmie. Szybko przekonałem się, że to pułapka, z której coraz trudniej wyjść. Co jakiś czas spotykałem się ze znajomymi w pubie, których coraz rzadziej rozumiałem. Mówili o swoim życiu studenckim, o imprezach, spotkaniach. Próbowałem włączać się w rozmowy, ale zauważyłem, że moje wypowiedzi ograniczają się tylko do tematów związanych z kontraktami, kursami specjalistycznymi, wyjazdami służbowymi.

Pewnego wieczora usłyszałem o propozycji wyjazdu na noc sylwestrową do Medziugorie w Bośni Hercegowinie. Nic o tym miejscu wcześniej nie słysząc, dałem pozytywną odpowiedź. Nadszedł czas wyjazdu. Zdziwiłem się mocno, gdy ujrzałem obraz Maryi na szybie zbliżającego się autokaru - pomyślałem, w co ja się pakuję – wsiadając zauważyłem, że średnia wieku moich towarzyszy sylwestrowych wynosi ok. 50 lat - następne rozczarowanie. Usiadłem wygodnie w autokarze. Założyłem słuchawki na uszy i puściłem muzykę, aby się nieco uspokoić. Już sam nie wiedziałem na kogo byłem zdenerwowany, czy na siebie za to że jadę, czy na kolegę za jego propozycje jako to określił "nie do odrzucenia". W pierwszej godzinie podróży każdy z uczestników otrzymał różaniec. Nie wiedziałem, co z nim zrobić. Pamiętałem tylko, że "coś" podobnego otrzymałem na I Komunii św., ale nic po za tym. Rozpoczęła się modlitwa. Przebierając palcami podpatrywałem innych, jak się modlą, przy tym mając ciągle słuchawki na uszach. Po przyjeździe udaliśmy się na wieczorny program modlitewny. Zaskoczyła mnie atmosfera. Setki ludzi klęczało modląc się na różańcu. Ich oblicza były pełne pokoju i pewności, pewności, która płynie z wiary w Jedynego Boga. Po raz pierwszy w życiu doświadczyłem żywej wiary Kościoła płynącej ze spotkania z Żywym Jezusem w Eucharystii. Ogarnęła mnie radość. Wyjąłem różaniec i zacząłem się modlić. Po paru dniach pobytu zrozumiałem, że moje życie wymaga radykalnej zmiany. Uświadomiłem sobie, że chrześcijaństwo to nie "sucha" deklaracja, ale sposób na doświadczenie pełni i radości życia. W drodze powrotnej wypowiedziałem w autokarze słowa, które stały się moim mottem "moje życiowe plany to kochać i być kochanym" - nie rozumiałem tego do końca.

Po powrocie do domu postanowiłem nie odstępować od modlitwy różańcowej. Pragnąłem dowiedzieć się, czego oczekuje ode mnie Bóg. W ciągu dnia odmawiałem wszystkie części różańca. Pomimo wielu obowiązków w pracy i na studiach znajdowałem czas. Po ludzku wydaje się to nie możliwe. Wstawałem wcześniej niż zwykle, aby przed wyjazdem do pracy odmówić część radosną różańca. W przerwie około południa spacerując po parkingu odmawiałem część bolesną, a późnym wieczorem część chwalebną. Dzięki tej prostej modlitwie odkrywałem piękno wiary. Maryja stawała się coraz bliższa memu sercu. Czułem, jak się mną opiekuje, jak mnie wychowuje. Dzięki niej zbliżałem się do Jezusa. Wzrastało we mnie pragnienie częstszego uczestnictwa we Mszy. Niejednokrotnie po porannej odprawie pracowników udawałem się na Mszę, po czym powracałem do obowiązków. Stawało się to rytmem mojego nowego życia. Maryja podarowała mi również przepiękną przyjaźń z osobą, która zaproponowała mi przełomowy wyjazd sylwestrowy. Nasze częste spotkania prawie zawsze rozpoczynały się różańcem, po czym rozmawialiśmy do późnych godzin wieczornych o Bogu, życiu, przyszłości. Pewnego dnia szczególnie odczułem w sercu potrzebę ponownego wyjazdu na pielgrzymkę do Medziugorie. Nie potrafiłem wytłumaczyć dlaczego, po prostu czułem. Pragnienie było tak silne, że tego samego wieczoru zadzwoniłem do biura pielgrzymkowego i zarezerwowałem miejsce na najbliższy wyjazd. Pojawiły się pierwsze problemy. Otrzymałem informacje z uczelni, że zostałem skreślony z listy studentów, w pracy był problem z urlopem, a na dodatek zadzwoniła babcia mieszkająca 300km od mojego miejsca zamieszkania, że pragnie się pożegnać, bo odczuwa, że to już jej "koniec". Nie wiedziałem co zrobić. Pragnienie serca czy przysłowiowy zdrowy rozsądek?

Postanowiłem zaufać Maryi. Jeśli to pragnienie jest jej darem, to wszystko się ułoży, jeśli nie - wolałem nie myśleć. Pojechałem na pielgrzymkę. Był to czas łaski. Na adoracji szczególnie doświadczyłem miłości Boga. Brakuje słów, aby to uczucie opisać. Następnego dnia wyspowiadałem się z całego życia. Razem z grupą udałem się na drogę krzyżową na górę Križevac, którą ofiarowałem w intencji rozpoznania swojej drogi życiowej, prosząc jednocześnie innych o modlitwę. Będąc na szczycie, trzymając w ręku różaniec oparłem się o ogromny krzyż i wyszeptałem Bogu pragnienia swojego serca. Schodząc z góry już wiedziałem, pragnę być kapłanem, pragnę nieść miłość, tę miłość, którą obdarzył mnie Jezus. Odczuwałem ogromny pokój i pewność tej drogi. Po powrocie do domu problemy się rozwiązały - babcia czuła się już dobrze, a i na uczelni wszystko się pozytywnie wyjaśniło. Pozostawała jeszcze kwestia poinformowania najbliższych i pracodawcy o moich planach, ale i to ofiarowałem Maryi. Studia zakończyłem obroną będąc już w seminarium. Rozpocząłem formację ofiarując drogę do kapłaństwa Maryi. Pragnę jej być wiernym, bo mam pewność, że Ona najpełniej ukazuje Chrystusa. Nieustannie doświadczałem i doświadczam jej opieki. Maryja w szczególny sposób przygotowywała mnie do kapłaństwa, a teraz pomaga mi je dobrze przeżywać. Dzięki Niej lepiej rozumiem, czym jest przyjęcie i wypełnianie woli Bożej. Pragnę, tak jak Ona zawsze swoim życiem wskazywać na Jezusa, nie zasłaniając Go swoją osobą. Być w cieniu, by nie zasłaniać prawdziwego Światła. Tego uczy Maryja.

Wiem, że to dopiero początek i łatwo pisać deklaracje, ale... przecież trzeba mieć jakiś plan - spontanicznie życia nie wygramy. Jan Paweł II powiedział, że kapłaństwo to dar i tajemnica. Jestem wdzięczny Panu Bogu za tak wielki dar, który jest i z pewnością będzie dla mnie tajemnicą - wiecznym pytaniem - dlaczego ja? Dziękuję Panu Bogu, że pozwolił mi urzeczywistniać Jego konkretną Miłość na ołtarzach kościołów i rozdawać jego przebaczenie w tajemnicy konfesjonału. Dziękuję Bogu za miłość, którą mi okazał i okazuje. Dziękuję ze tę Miłość - prawdziwą Miłość, którą chcę swoim życiem ukazywać innym. Dziękuję mu za moją pierwszą Imielińską, Maryjną parafię, w której niczym dziecko stawiam pierwsze kroki w moim kapłańskim życiu.

Ks. Bogdan Kołodziej, dwa i pół roku kapłaństwa
 
Źródło:  http://kaplani.com.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz