sobota, 25 lutego 2017

140 rocznica objawień Matki Bożej w Gietrzwałdzie

Gietrzwałd ze względu na niezwykłe wyciszenie jest nieporównywalny z Fatimą, Lourdes, la Salette, czy Guadalupe. To jedyne w Polsce i jedno z 12 na świecie, miejsce Objawień Najświętszej Maryi Panny – oficjalnie uznanych przez władzę kościelną. Objawienia maryjne rozpoczęły się tu 27 czerwca i trwały do 16 września 1877 roku. Był to jedyny taki na świecie wywiad z Maryją, łączący doczesność z wiecznością. Matka Zbawiciela objawiła się wizjonerkom 160 razy. Przeczytaj, co wydarzyło się podczas jednego z objawień.

Niezwykła nowina o objawieniach w Gietrzwałdzie rozniosła się lotem błyskawicy nie tylko w parafii, ale daleko poza jej granicami. Już trzeciego dnia zadziwiających wydarzeń, czyli w piątek 29 czerwca 1877 roku, do wsi przybyło wyjątkowo dużo ludzi. Dobę wcześniej był we wsi dzień targowy. Jak w każdy czwartek oprócz miejscowych na targu wystawiali się także przyjezdni z okolicznych wsi. Wyjątkowo tym razem oprócz utargu zawieźli do domów sensacyjną wiadomość. Wśród kupujących byli i gospodarze z Woryt, którzy chętnie opowiadali o tym, co się przydarzyło Justynie Szafryńskiej podczas wieczornej modlitwy na Anioł Pański. Wiedzieli to od swoich dzieci, którym w szkole opowiadała o całym zdarzeniu podekscytowana Justyna. Wiadomość zrodziła plotkę, a ta zaczęła żyć swoim życiem. Taka historia! Co rzeczywiście widziało dziewczę? Może jakiego ducha? A może to rzeczywiście Najświętsza Panienka? Może uzdrowi z choroby? Może wyzwoli od męża pijaka?

W gietrzwałdzkiej parafii w piątek wypadał odpust ku czci świętych apostołów Piotra i Pawła. Było to gorliwie przestrzegane święto. Odpusty parafialne, czyli warmińskie „kiermasy”, stawały się przede wszystkim okazją do spotkań rodzinnych i towarzyskich. Ten odpust dla objawień był dopustem. Bożym. Rozpropagował je na całą ówczesną Europę.

W drogę do Gietrzwałdu szykowały się „łosiery”, warmińskie pielgrzymki. Tym razem pielgrzymi ciągnęli pieszo przez lasy wyposażeni w plotkę, którą omawiali pomiędzy pieśniami i modlitwami. Weryfikacja wiadomości miała nastąpić już na miejscu. Oficjalnie nie prowadził „łosier” żaden kapłan, bo było to przez władze państwowe zabronione pod groźbą kary finansowej lub więzienia. Dlatego też pielgrzymi „na gorąco” nie mieli jak zweryfikować informacji. Może to i dobrze, gdyż warmińscy kapłani w większości byli początkowo nieufni wobec tych wydarzeń. Pewnie odradzaliby wędrówki do Gietrzwałdu, a tak pielgrzymi strumień w naturalny, oddolny sposób zaczął się tworzyć przy warmińskich kapliczkach.

Wiadomo, jak „łosiery” wyglądały od strony organizacyjnej. Nazwę wzięły od olbrzymiej świecy ofiarnej. Na zakup wosku składali się uczestnicy pielgrzymki. Wystarczało funduszy na wyrób dwóch, czterech, a nawet sześciu dużych świec.

Po przyjściu na miejsce odmawiano modlitwę dziękczynną za szczęśliwie przebytą drogę oraz śpiewano hymn „Gdy z Opatrzności Twojej złożyli się na ofiary”. W dniu wyruszenia zebrało się około 20 osób koło Bożej Męki. Wśród nas były niewiasty, panienki i kilku starszych mężczyzn. Sygnałem do wyruszenia było trzecie uderzenie dzwonu, stojącego opodal Bożej Męki. Na czele łosiery szły dwie młode panienki, które niosły dwie świece, pięknie przyozdobione w zieleń i polne kwiaty. Całą drogę przebywaliśmy pieszo, śpiewając pieśni do Matki Boskiej. Odmawiano również w czasie drogi różaniec i śpiewano Godzinki.

Potwierdzenie takiego właśnie przebiegu „łosiery” odnalazłem w wypowiedzi jednej ze starszych wiekiem uczestniczek. Znana poetka regionalna Maria Zientara-Malewska była też uczestniczką „łosier” i, jak czytam w jej zachowanych wspomnieniach, pisała, że „dziewczęta niosły świece na święta maryjne, a mężczyźni – ku czci Świętego”. Dzieci szły przy rodzicach, a po drodze zatrzymywano się na odpoczynek i posiłek. Wtedy był czas na pogaduchy, których przedmiotem w tym przypadku była wspomniana historia o Maryi, która pojawiła się na drzewie przed gietrzwałdzkim kościołem. Czy to prawda? Wyobraźnia podawała przeróżne dopowiedzenia tej historii i pytanie: kim jest ta dziewczyna, która to wszystko widziała?

Fot. ImageFactory

Gdy każda z „łosier”, a mogło ich być nawet kilkanaście, zbliżała się do Gietrzwałdu, zaczynały bić dzwony. W ten piątkowy dzień pielgrzymów, jak zwykle przy okazji odpustu, witał ksiądz proboszcz Augustyn Weichsel, okryty kapą, oraz obowiązkowo ministranci z krzyżem i chorągwiami. Choć Gietrzwałd zapełnił się pątnikami, nie widziano tu jednak tego dnia pielgrzymich tłumów, ponieważ było to święto patronalne, a do Gietrzwałdu masowe „łosiery” przy-chodziły dopiero 8 września, w uroczystość Narodzenia Matki Bożej, kiedy parafianie zamawiali specjalną mszę świętą wotywną przed obrazem Matki Bożej, jako podziękowanie za odwrócenie epidemii dżumy, która cudownie ominęła wieś na początku XVIII stulecia. Choroba w całych Prusach Książęcych pochłonęła wtedy łącznie około dwustu tysięcy ofiar. Na Warmii epidemia miała zabrać dwanaście tysięcy ludzi. Musiała być to porażająca katastrofa epidemiologiczna, skoro po stu kilkudziesięciu latach nadal mieszkańcy dziękowali za ocalenie swoich przodków.

Po pokropieniu pątników święconą woda ksiądz wprowadzał nadchodzące grupy do kościoła, gdzie obraz Matki Bożej w ołtarzu głównym zasłonięty został obrazem przedstawiającym świętych apostołów Piotra i Pawła. Pątnicy z zapalonymi świecami obchodzili na kolanach ołtarz i zostawiali je potem jako o±arę. Następnie był czas na nabożeństwo – nieszpory z procesją dookoła kościoła. W tym samym dniu pątnicy starali się o odbycie spowiedzi. Mimo zmęczenia zaplanowane były modlitwy do późnej nocy. Droga krzyżowa, litanie, pieśni maryjne i odmawianie różańca. Na tym kończyły się uroczystości, które rozbudowaną, całodniową formę, łącznie z uroczystą Eucharystią, zyskiwały w odpust Narodzenia Matki Bożej.

Fot. ImageFactory

Na koniec dnia wszyscy pątnicy zostali na wieczorny różaniec. To była wyjątkowa sytuacja, gdyż o tej godzinie zwyczajowo odmawiano modlitwę Anioł Pański. Pragnęli też zobaczyć dziewczynkę, o której w całej okolicy tak dużo mówiono. Bardziej jej osoba zwracała uwagę niż informacja o rzekomym pojawieniu się w tym miejscu Matki Bożej. Było to o tyle zadziwiające, że opowieści Justyny Szafryńskiej o wieczornym widzeniu nie wzbudziły wśród jej koleżanek w szkole ekscytacji, a ledwie zaciekawienie. Rodzice również byli ostrożni w ocenie, woleli zdać się na księdza proboszcza. Co też zrobili, posłuszni każdemu jego poleceniu. Dla pątników za to dziewczynka była jak najbardziej realna, choć reszta wydawała się jeszcze wciąż zwykłym bajdurzeniem. Ale każdy chciał, by była to prawda. Miała to być wieńcząca odpust atrakcja, pewnego rodzaju sensacja. Nie wiedzieli, że ten wieczór zmieni życie ich wszystkich, a przede wszystkim wizjonerek, ich rodziców i księdza proboszcza. Nie spodziewali się, że widzących jest już więcej. Pod klon objawień przyszły bowiem także dziewczęta ze szkoły w Worytach i z Gietrzwałdu, dołączyły też uczennice z pobliskiego Sząbruka. Jedna z nich również otrzymała dar widzenia Matki – do Justyny dołączyła już poprzedniego, czwartkowego wieczora Barbara Samulowska, która z czasem miała się stać główną wizjonerką w pamięci potomnych. Obecnie toczy się, rozpoczęty w 2005 roku, proces beatyfikacyjny Służebnicy Bożej siostry Stanisławy Barbary Samulowskiej. Wróćmy jednak do tamtego piątkowego warmińskiego wieczoru…

Fot. ImageFactory


O godzinie dwudziestej pierwszej pod klon zeszło się mnóstwo ludzi. Mogło ich być nawet kilkaset osób. Wszyscy odmawiali głośno trzy części różańca. Przyszła też Justyna z koleżankami i podczas różańca miała widzenie Matki Bożej Królowej Aniołów, takie samo jak dnia poprzedniego i tak samo długie. Trwało pół godziny. Dziewczynki zastygły i patrzyły nieruchomo w jeden punkt nad klonem.

Na początek powtórzyła się niema scena zstępowania Matki Bożej z nieba. Było to niebiańskie nawiązanie do wizerunku Królowej Niebios, Pani Aniołów, z obrazu, który obecnie nosi nazwę Matki Bożej Gietrzwałdzkiej. W towarzystwie aniołów, z Dzieciątkiem na kolanach, siedząca na tronie, objawiając się jako Królowa, wydawała się nawiązywać do swego cudownego wizerunku, w pewnym sensie łącząc go ze swym orędziem. Cała maryjna przeszłość Gietrzwałdu i Warmii została w jednej chwili połączona z „tu i teraz”. Była źródłem, z którego wytrysnął uzdrawiający strumień, który miał już nigdy nie wyschnąć. Objawienie w takiej wizji już się więcej nie pojawiło. Było obecne tylko na trzech pierwszych spotkaniach Maryi z widzącymi. Po odmówieniu różańca i litanii loretańskiej nie było już nikogo wśród pątników oraz mieszkańców wsi, kto by wątpił. Chwila wypełniła się tęsknotą, długo zawieszoną w modlitwie. Tej nocy do mieszkańców wszystkich polskich terenów będących pod zaborami wyszła iskra z warmińskich „łosierskich” świec. Już wtedy miała swój początek przyszła wizja dana św. siostrze Faustynie. Zaczęła iskrzyć polską mową Maryi, gdyż od kolejnego objawienia Mateczka miała mówić do widzących „w języku takim, jakim mówią w Polsce”. Katolicka, maryjna Warmia. Matecznik odrodzenia wiary i świadomości narodowej. Iskra dla świata.

Fot. ImageFactory

Źródło:

Fragment książki Grzegorza Kasjaniuka "Gietrzwałd. 160 objawień Matki Bożej dla Polski i Polaków na trudne czasy, Wydawnictwo Fronda, Warszawa 2017

Autor: Grzegorz Kasjaniuk
malydziennik.pl/w-tym-miejscu-m…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz