sobota, 6 sierpnia 2016

Wpatruj się w Maryję

(...) Tak Clotilde dożyła do poniedziałku 25 marca, do uroczystości Zwiastowania. Odgłosy dzwonów licznych kościołów oznajmiły początek tego wielkiego dnia, w którym Kościół obchodzi pamiątkę Wcielenia Syna Bożego. Dźwięki te doszły także do uszu biednej sieroty z Fabriano, leżącej w strasznych cierpieniach w szpitalu florenckim. Przypomniały jej, że to uroczysty dzień Najświętszej Panny, której pomocy i wstawiennictwa od tak dawna błagała. Zdawało się jej, że błagała na darmo. Niezliczoną ilość razy powtarzała słowa, którymi Archanioł Gabriel w tym dniu pozdrowił Najświętszą Pannę. I próżno wyczekiwała Jej zmiłowania. Ale przecież Królowa Nieba nie zapomniała o swojej czcicielce i czekała na ten dzień, w którym doznała na ziemi największych radości. Tego dnia chciała wynagrodzić wiarę, ufność i miłość swojej cierpiącej córki, która była Jej tym bardziej droga, że cierpiała w opuszczeniu.



Tego ranka w sali pełniła służbę siostra Agata, asystentka kliniki lekarskiej. Siostra Nazarena oddała ostatnie posługi chorej, którą uznano za nieuleczalny przypadek, a przełożona, siostra Placyda, odwiedzała ją od czasu do czasu. O godzinie 10 przyszedł ojciec Antonio. Spojrzał na chorą, która szeptała jakieś niewyraźne, urywane słowa i pomyślał, że biedaczka nie dożyje południa. Potem powiedział do siostry:


- Udzielę teraz jednemu z chorych na dole ostatniego namaszczenia olejami świętymi, a potem przyjdę i namaszczę Clotildę.


Tymczasem siostra Agata słuchając jęków umierającej zrozumiała, że prosi ona o obrazek Matki Bożej Pompejańskiej. Chciała spełnić jej życzenie, ale ponieważ nie miała czasu, by iść po obrazek do klasztoru, spytała innych chorych:


- Czy może ktoś ma obrazek Matki Bożej Pompejańskiej?


Clotilde leżała na łóżku o numerze 130. Margarita Marchesini leżąca o trzy łóżka dalej odpowiedziała:


- Mamy taki obrazek, ale jest nieco pognieciony.
- Clotilde nie widzi - powiedziała siostra - i nie będzie wiedziała, co jej damy do ręki.


Potem wsunęła obrazek do tej ręki Clotildy, którą mogła jeszcze ruszać. Lecz z powodu delirium obrazek spadł na podłogę. Siostra podniosła go i położyła na jej piersi. Wtedy chora natychmiast uspokoiła się i zaczęła zasypiać powtarzając swoje pytanie:


- Czy wyzdrowieję jeszcze?... Czy wyzdrowieję?... Czy Matka Boża udzieli mi tej łaski?
- Tak, tak, udzieli - odpowiedziała siostra dobrotliwie. - Matka Boża cię uzdrowi. Dziś wszyscy modlą się do Niej!


Po pewnym czasie siostry, asystentki i chore zobaczyły, że Clotilde się uśmiecha i pomyślały, że to skutek delirium. Była godzina jedenasta. W tej chwili przed ślepymi oczami chorej ukazał się jaśniejący blask. Clotilde natychmiast odczuła skuteczność tego nadprzyrodzonego, boskiego światła. Strumień radości napełnił jej duszę, oślepłe oczy odzyskały utracony wzrok. Lecz z powodu blasku światła nie mogła zobaczyć postaci, z której ono wychodziło. Upłynęło kilka minut zanim jej oczy były zdolne oglądać postać z nieba, której piękno i czystość przewyższały wszystkie piękności ziemskie. 


W środku tego morza światła ujrzała piękną, majestatyczną i ubraną na biało panią. Jej jasnoniebieski płaszcz opadał od głowy ku dołowi, nie dotykał jednak ramion, znajdował się w pewnym oddaleniu, jakby podtrzymywany podmuchem wiatru. Clotilde mogła dokładnie przyjrzeć się opadającym na ramiona włosom w kolorze ciemnoblond. Na czole błyszczał wysoki, złoty diadem królewski. Na lewej ręce wisiał biały różaniec, a na prawej trzymała Dzieciątko Jezus w taki sam sposób, jak to widzimy na cudownym obrazie Matki Bożej Pompejańskiej. Dzieciątko odznaczało się pięknem, z którym żadne stworzenie nie może się równać. Także i Jezus był ubrany na biało i otoczony światłem, miał bose nóżki a Jego głowa była odkryta.


Skoro Clotilde ujrzała tę majestatyczną postać, miała pewność, że to jest Matka Boża. Nie tracąc czasu na pytanie, czy to rzeczywiście Najświętsza Panna, ośmielona Jej spojrzeniem pełnym dobroci i miłości, zaczęła natychmiast błagać:


- Ach, Matuchno moja, jakaś Ty piękna! Pewnie przyszłaś po to, by mnie uzdrowić? Czy tak? Zobacz, ile cierpię! Nie mogę już tego wytrzymać... Uzdrów mnie albo pozwól mi umrzeć, nie mogę żyć tak dłużej... 


Zdawało się, że Niebiańska Pani porusza ustami, jakby wyrażała dobroć i miłosierdzie. Ale milczała nawet nie spoglądając na chorą pogrążoną w swoim szczęściu. Clotilde doznawała widoku, który uszczęśliwia mieszkańców nieba. Wtem usłyszała wewnętrzny głos:


- Uczcij Matkę Bożą odmówieniem litanii.


Natychmiast odmówiła modlitwę Witaj Królowo, a potem zaczęła litanię. Jej dotąd cichy i urywany głos, przy modlitwie stawał się silny, czysty i dźwięczny. Z nabożeństwa do Matki Bożej oraz pragnąc pomóc umierającej modlitwą, niektórzy na sali odpowiadali na wezwania litanii, choć wszyscy sądzili, że modli się w delirium. Nikt się me domyślał, że pośród nich stoi Królowa Nieba. Wtedy, w trakcie litanii, Clotilde doznawała wielkiej pociechy! Widziała dokładnie Najświętszą Pannę i zwracała swoje oczy raz na Nią, raz na Dzieciątko Jezus.


Najświętsza Panna stała w nogach łóżka i spoglądała z macierzyńską dobrocią na nieszczęśliwą sierotę. Była to pokora w wielkiej chwale, która radowała się z modlitwy ubogiego i wzgardzonego stworzenia. Po litanii Clotilde odmówiła modlitwę z nabożeństwa piętnastu sobót:


Pomnij, o miłosierna Panno Różańcowa z Pompejów, jako nigdy jeszcze nie słyszano, aby ktokolwiek z czcicieli Twoich, z różańcem Twoim pomocy Twojej wzywający, miał być przez Ciebie opuszczony. Ach, nie gardź prośbą moją, o Matko Słowa Przedwiecznego, ale przez święty Twój Różaniec i przez upodobanie, jakie okazujesz dla Twojej świątyni w Pompejach, wysłuchaj mnie dobrotliwie! Amen.


W nabożeństwie piętnastu sobót jest zamieszczona rada, aby wszystkie modlitwy do Matki Bożej Pompejańskiej kończyć trzykrotnym zawołaniem: „Królowo Różańca świętego, módl się za nami!” Umierająca odmówiła to dwa razy, a nadziemska postać zaczęła jaśnieć nowym blaskiem. Gdy zaś Clotilde powtórzyła po raz trzeci „Królowo różańca świętego, módl się za nami!”, Najświętsza Panna, jakby wzruszona tymi słowami zaczęła zbliżać się do chorej i stanęła po prawej stronie jej łóżka. Uszczęśliwiona sierota z Fabriano widząc, że Królowa Różańca podchodzi, pomyślała: „Ach, gdybym doznała tego szczęścia, żebym mogła jej dotknąć, wyzdrowiałabym z pewnością.” Gdy Maryja stanęła bliżej, Clotilde przyglądała się niewysłowienie pięknemu Dzieciątku. „Skoro mnie tu odwiedziła, to pozwoli mi potrzymać Swoje Dziecię i uzdrowi mnie w ten sposób.” I ośmielona dobrocią oczu Matki Miłosierdzia, zaczęła błagać:


- Matuchno, daj mi na moment Dzieciątko Jezus, niech Je wezmę na ręce, a wtedy wyzdrowieje przynajmniej moja ręka i kręgosłup. Noga nie jest taka ważna, mogę chodzić o kulach albo leżeć w łóżku.


Ale Dzieciątko oparło główkę o ramię swojej Matki, tak, jak to czynią dzieci, gdy nie chcą iść do innych osób. Gdy to chora spostrzegła, zaczęła błagać Najświętsza Pannę na nowo:


- Jeżeli nie chcesz mi dać Dzieciątka Jezus, to podaj mi przynajmniej Twój Różaniec. Pragnę odmówić na nim pięć tajemnic, a potem Ci go oddam.


Ufała, że jeśli dotknie różańca to wyzdrowieje. Ale Najświętsza Panna schowała cały różaniec w Swojej dłoni. Clotilde zaczęła więc rzewnie płakać i modlić się:


- Matuchno moja, chcesz mnie więc opuścić? Nie chcesz mi udzielić tej łaski? Matuchno moja, udziel mi jej z Twojej miłości. Widzisz przecież, że nie mogę już dłużej wytrzymać. Pozwól mi umrzeć albo mnie uzdrów, ale proszę Cię o zdrowie. Wszyscy mnie opuścili, nie mam nikogo, Ty przynajmniej mnie nie zostawiaj!... Wiesz, że nie mogę dać Ci nic w zamian... Mam tylko dwa franki i za nie kupię cztery świece. Zapalę je na Twoją cześć, ach, uczynię to bardzo chętnie!


Na te słowa Królowa uśmiechnęła się i okazała, że przyjmuje ofiarę tej ubogiej sieroty. W macierzyńskiej dobroci poruszyła ustami, ale Jej słowa nie były mową, lecz jakby tysiącami harmonii brzmiącymi na jedną melodię: 


- Tak, udzielę ci tej łaski. Nie zasłużyłaś na nią, ale tak wiele dobrych osób modliło się za ciebie, więc ci jej udzielę. Chcę jednak, abyś pielęgnowała chorych. Dopomagaj im z miłością i tak cierpliwie, jak te dobre siostry ciebie pielęgnowały.


Ośmielona tymi słowami Clotilde odważyła się zadać pytanie:


- Jakże będę mogła służyć chorym, kiedy jestem cała pokrzywiona i okaleczona? Nie mogę się wcale poruszać...


A Królowa Nieba powiedziała z wielką dobrocią:


- Powtarzam ci jeszcze raz, że udzielę ci tej łaski. Potem chcę, abyś przyszła do Pompejów by mi podziękować. Przyjdź boso i ogłoś cud w moim czasopiśmie. Odmawiaj codziennie 15 tajemnic różańca, nie zaniedbuj tego nigdy. Czy rozumiesz?
- Tak, moja Matko, przyrzekam Ci to z całego serca, uczynię wszystko, czego ode mnie żądasz i jeszcze więcej, jeżeli mnie uzdrowisz, oddam Ci się cała. Oddam Ci serce i ciało, uczyń ze mną co Ci się będzie podobało. Wystarczy, jeśli mnie zupełnie uzdrowisz.


Pani Nieba i Ziemi znów spojrzała na chorą, ale nie dotknęła jej tylko powiedziała majestatycznym i zarazem łagodnym głosem:


- Wstań, bo zostałaś uzdrowiona.


Matka Łaski Bożej jeszcze nie dokończyła mówić tych słów, gdy chora poczuła się w jednej chwili zdrowa. Kręgosłup, który dotąd był sparaliżowany i wygięty w garb, został wyprostowany. Odeszły wszystkie cierpienia związane z delirium. Coś wyciągało i prostowało jej ręce i nogi. W jednej chwili pozbyła się wszystkich cierpień, które ją doprowadziły na krawędź grobu. Jej skręcona, opuchnięta i niebiesko-czarna noga wróciła do pierwotnego stanu i przybrała naturalną barwę. To wszystko stało się wskutek słów Najświętszej Panny: „Wstań, bo zostałaś uzdrowiona!”.


Zarazem widzenie zaczęło znikać. Sierota z Fabriano była teraz już nie najnieszczęśliwsza, ale najszczęśliwsza spomiędzy śmiertelników. Widziała, jak Królowa Świętych powoli unosiła się ku niebu. Rzuciła się więc w górę i krzyknęła:


- Matko moja, proszę Cię, nie opuszczaj mnie! Pozostań jeszcze przy mnie...


Ale Królowa Nieba wróciła już na tron, który dziewiętnaście wieków wcześniej zstąpił na Anioł Pański na ziemię, aby Ją wywyższyć jako Matkę Boga i Matkę ludzi.


***


Gdy służące i siostry usłyszały krzyk Clotildy, sądziły, że chora jest w delirium i przybiegły do jej łóżka. Chora oprzytomniawszy siedziała prosto na łóżku. Jej oczy znów widziały światło słońca, ale... było ono ciemniejsze od jasności, która otaczała Matkę Bożą! Szczęśliwa wołała:


- Jestem uzdrowiona! Chcę wstać! Podajcie mi pończochy, suknię. Jestem zdrowa!


I zrzuciła z siebie kołdry i żelazne pręty, które je podtrzymywały. Otaczające ją osoby opierały się jednak jej żądaniu mówiąc:


- Myślisz, że ci pozwolimy wyjść z łóżka, żebyś upadła na ziemię?


Ale Clotilde wołała w nieopisanej radości:


- Nie bójcie się o to, bo Matka Boża Pompejańska udzieliła mi łaski. Jestem rzeczywiście uzdrowiona!


Siostra Agata, która dała jej obrazek, powiedziała:


- Dobrze, pozwólmy jej wstać. Będziemy ją podtrzymywać. I wszyscy obecni otoczyli łóżko.


Clotilde sama ubrała pończochy i spódnicę, wyskoczyła z łóżka i stanęła na nogach. Ale przezorne siostry zastąpiły jej drogę w przekonaniu, że w każdej chwili może upaść. Lecz dziewczyna odsunęła je na bok i zaczęła chodzić po sali, jak gdyby nigdy wcześniej nie chorowała. Wszyscy przyglądali się nodze, na której nie było nawet śladu choroby. Była zupełnie prosta i wyglądała całkiem zdrowo. Clotilde nie czuła przy chodzeniu najmniejszego bólu, lecz odczuwała tylko nacisk podłogi, ponieważ stopa przez długi czas bezczynności odzwyczaiła się od chodzenia. Oprócz tego czuła osłabienie cierpieniem i brakiem pokarmu, stąd drżały jej kolana. Mimo to przeszła z zaczerwienioną twarzą i z oczami promieniejącymi szczęściem wzdłuż kilku łóżek.


Na ten widok jakby zmartwychwstałej i chodzącej dziewczyny, służące i siostry zaczęły głośno krzyczeć:


- Cud! Cud!


A Clotilde nie posiadając się z radości wołała:


- Matka Boża Pompejańska mnie uleczyła!


Gdy na sali rozlegał się krzyk chorych obwieszczających z całych sił cud, z sąsiednich sal przybiegły wszystkie służące i siostry, a z nimi służąca o imieniu Olivia i dwóch pomocników, Naunini i Tirinnanci. Wszyscy dowiedziawszy się o cudownym zdarzeniu zaczęli płakać i krzyczeć. Głośno wielbili miłosierdzie Matki Bożej Pompejańskiej.


Pomiędzy pierwszymi przybyłymi był też ojciec Antonio. Dopiero co udzielał pewnej umierającej ostatnich sakramentów, a usłyszawszy krzyk na sali sądził, że Clotilde kona i pospieszył do niej z olejami świętymi. Gdy otworzył drzwi, ujrzał gromadę osób stojących wokół łóżka, krzyczących, gestykulujących i płaczących. Pomyślał, że biedna dziewczyna już umarła i stanął przerażony, dręczony wyrzutami sumienia, że przybył za późno. 


Usłyszawszy jednak, że miał miejsce cud i widząc, jak Clotilde, która była ślepa, sparaliżowana i umierająca, stoi prosto, a nawet chodzi, bardzo się zdziwił. Nie mógł wymówić ani słowa, a wzruszenie zapierało mu dech. Także i uszczęśliwiona Clotilde milczała wzruszona, więc siostra asystentka powiedziała:


-Matka Boża Pompejańska uczyniła dla niej cud! Zobacz ojcze, sama chodzi!


Ojciec Antonio natychmiast wyszedł z sali i udał się do ojca gwardiana, a po drodze opowiadał wszystkim napotkanym ludziom, że widział na własne oczy, jak kulawa zaczęła chodzić, ślepa odzyskała wzrok i jak umierająca wstała zdrowa z łóżka!


Właśnie w uroczystość Zwiastowania Kościół śpiewa w jutrzni te słowa:


Wtedy przejrzą oczy niewidomych i uszy głuchych się otworzą. Wtedy chromy wyskoczy jak jeleń. Bo Bóg wejrzał na uniżenie swojej służebnicy. Oto bowiem odtąd błogosławić mnie będą wszystkie pokolenia.


Kilka godzin wcześniej kapucyn modlił się tymi słowami, a teraz stał się świadkiem spełnionego proroctwa. Tymczasem przełożona zawołała:


- Cisza! Uklęknijcie wszyscy!


Kto mógł, ten klęczał i wszyscy obecni odmówili z siostrami litanię loretańską. Każdy płakał. Clotilde, która od dwóch i pół roku nie mogła poruszać rękami i nogami, uklękła bez trudu. Nie mogła jednak ani płakać, ani śmiać się, ani odpowiadać przy litanii. Modliła się w duchu. Wszystkim, którzy zbliżali się do niej, mówiła tylko:


- Podziękujcie Matce Bożej ode mnie, bo ja sama nie wiem, jak mam Jej podziękować za ten wielki cud. Po odmówieniu litanii, gdy wszyscy się podnieśli, poczuła wilczy głód. Prosiła więc siostrę asystentkę:


- Dajcie mi coś do jedzenia, od tak dawna nic nie jadłam! Przyniesiono jej natychmiast małą butelkę białego wina, którą wypiła prawie całą. Potem prosiła o garnek makaronu i chyba przez cały czas swego pobytu w szpitalu nie zjadła tyle, co wtedy.


***


Nadchodziło południe, czas odwiedzin w szpitalu. Skoro wybiła dwunasta, kazano jej położyć się do łóżka, aby uniknąć zamieszania. Wśród pierwszych odwiedzających szpital były dwie siostry franciszkanki, Ernesta i Talira, panna Luigina Parigi ze swoim ojcem oraz Nicolina Morelli, która codziennie odwiedzała tu jedną z chorych i zaprzyjaźniła się z Clotildą. Ponieważ poprzedniego dnia widziała ją w beznadziejnym stanie, myślała, że już pewnie nie żyje. Miała przy sobie ofiarę, gdyż chciała zamówić u ojca Antonia mszę świętą w intencji duszy sieroty z Fabriano. Gdy ujrzały Cłotildę siedzącą prosto w łóżku z zarumienioną twarzą i z wesołymi oczami, przeszedł je zimny dreszcz i bały się podejść. Zapytały tylko:


- Jak to, jesteś zdrowa?
- A tak, jestem! Matka Boża Pompejańska mnie uzdrowiła!


Tymczasem nadeszła też panna Francioni. Trudno opisać szczęście tej wielkiej i gorliwej czcicielki Matki Bożej Pompejańskiej oraz jej okrzyki radości:


- A nie mówiłam, że Matka Boża udzieli ci swojej łaski w jednym z Jej świąt!


I rzeczywiście był to uroczysty dzień, pełny radości wokół łóżka biednej dziewczyny, która stała się ulubionym dzieckiem Maryi.


Tymczasem wieść o cudzie rozeszła się z szybkością błyskawicy nie tylko po salach, ale i poza szpitalem. W krótkim czasie mnóstwo ciekawskich wypełniło salę, w której leżała uzdrowiona dziewczyna. Panowało ogólne poruszenie, jedni wypytywali, inni płakali, jeszcze inni wzywali w łzach imię Matki Bożej Pompejańskiej. Każdy pytał o szczegóły, ale Clotilde tylko powtarzała zawsze te same słowa:


- Jestem zdrowa. Matka Boża Pompejańska mnie uzdrowiła!


Pokazywała przy tym oczy, które odzyskały wzrok, głowę którą mogła poruszać, wyprostowaną nogę i rękę, którymi mogła znowu swobodnie władać. Pomiędzy przybyłymi znajdował się także młody mieszkaniec Florencji, który przyszedł w odwiedziny do matki leżącej obok Clotildy. Widząc skutki cudu ogarnęła go wielka skrucha i powiedział do matki:


- Posłuchaj mamo, bluźniliśmy przeciwko Najświętszej Pannie! Nie róbmy tego więcej!


***


O godzinie 13 minął czas odwiedzin i wyprowadzono wszystkich gości. W szpitalu znowu zapanował spokój. Lecz za chwilę przybyli wszyscy kapucyni, którzy dowiedzieli się o cudzie od ojca Antonia. Nadszedł również spowiednik Clotildy, ksiądz Ristori. Spowiadał ją co tydzień, a gdy go przywołała siostra asystentka, sądził, że chora umarła. Przyszedł także ojciec Umberto Castelli, wcześniejszy spowiednik biednej sieroty z Fabriano, w towarzystwie ojca Rafaela Campaniego, który również znał Clotildę. Ojciec Castelli powiedział wcześniej do niego:


- Siostry ze szpitala Santa Maria Nuova wołają mnie chyba dlatego, że ta biedna dziewczyna kona. Pójdźmy udzielić jej ostatniego błogosławieństwa.


Siostry chciały sprawić ojcom pobożną niespodziankę, więc kazały im przyjść nie zdradzając żadnych szczegółów. Trudno opisać zdziwienie i radość tych czcigodnych sług Boga, ujrzeli ujrzeli cud ręki Bożej i znak opieki Matki Bożej Pompejańskiej.


Potem zgromadzili się także lekarze szpitala. Najpierw doktor Luigi Superbi, który był świadkiem wszystkich etapów choroby Clotildy od czasu, gdy przybyła do franciszkanek. Zaledwie wszedł do sali, zapytał siostrę Nazarenę:


- Czy Clotilde umarła?


Siostra odpowiedziała ze spokojem:


- Nie, miewa się bardzo dobrze.


Lekarz spojrzał na nią ze zdziwieniem:


- Jak to, miewa się dobrze?
- Tak jest, miewa się dobrze.
- Nie rozumiem, siostro, czy umarła?
- Wcale nie, miewa się dobrze, tak jak mówię.
- Ano zobaczmy! - powiedział zdziwiony lekarz i pobiegł do łóżka Clotildy. A gdy ją ujrzał siedzącą prosto, zapytał pełen radosnego zdumienia:


- Jak to, nie umarłaś jeszcze?
- Nie umarłam, żyję! - odpowiedziała skromnie spuszczając oczy ku ziemi. - Zostałam uzdrowiona przez cud Matki Bożej Pompejańskiej.


Wtedy inni chorzy, którzy stali obok łóżka, zaczęli opowiadać o rozmowie, którą Clotilde prowadziła z jakąś niewidzialną istotą. Wszystkie te przekrzykiwania tak zdezorientowały lekarza, że nie mógł zrozumieć o co właściwie chodzi. 


- Teraz cisza, niech Clotilde opowie! Mów, co tu się stało?


I Clotilde opowiedziała o całym zajściu. Podczas opowiadania lekarz nie przerwał jej ani słowem, ale wpatrywał się badawczo, jakby chciał wyczuć, czy te opowieści nie są wyssane z palca. Wysłuchawszy do końca powiedział:


- Pokaż mi nogę.


Uzdrowiona odchyliła kołdrę i wyciągnęła nogę. 


- Podnieś nogę, opuść, obróć w lewo, w prawo... Coś cię boli?
- Nic, panie doktorze, bo Matka Boża mnie uzdrowiła.
- A głowa?
- Zupełnie zdrowa.
- Pokaż - kazał poruszać głową i obracać nią na wszystkie strony. - A oczy?
- Widzę bardzo dobrze.
- A kręgosłup?
- Nic w nim mnie nie boli.


Lekarz popukał ją po kilka razy po plecach, potem orzekł:


- Jeżeli jesteś zdrowa, to wyjdź z łóżka i przejdź się po sali!


Clotilde wstała, ale postawiwszy nogę na podłodze poczuła się jak dziecko nie przywykłe do chodzenia. Panna Francioni chciała jej podać rękę.


- Nie, nie - zawołał lekarz - niech chodzi sama.


Clotilde zaczęła pomału chodzić.


- Dosyć - powiedział lekarz. - Połóż się do łóżka.


Położyła się o własnych siłach.


- Jak się teraz czujesz? - zapytał zdumiony lekarz.
- Bardzo dobrze.
- Jesteś zdrowa, ale ja cię nie wyleczyłem! - powiedział w końcu doktor Superbi...


Źródło:

bł. Bartolo Longo, Cuda i łaski Królowej Różańca Świętego w Pompejach, ROSEMARIA 32013, s. 252-265.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz