Polski Episkopat przypomniał niedawno, że wierzący rodzice mają obowiązek zapisywania dzieci na lekcje religii. Wynika to z obowiązku katolickiego wychowania potomstwa, do czego zobowiązali się podczas sakramentu małżeństwa i w chwili chrztu dzieci. Przypomnienie tej oczywistości nie jest jednak w smak niektórym publicystom, jeden z nich uznał nawet oświadczenie biskupów za... dzieło złych mocy.
Takim publicystą jest Wojciech Łazarowicz, który na łamach natemat.pl twierdzi, że nauczanie religii młodszych dzieci jest nieetyczne, a nawet grzeszne. Skandalem jest bowiem przedstawianie im prawd wiary jako pewników. „Ci wszyscy, którzy chcą wykorzystać dziecięcą ufność, by fakt istnienia Boga przekazać dzieciom jako niezaprzeczalny fakt, najzwyczajniej manipulują tymi dziećmi. Pozbawiając Boga jego tajemnicy wiary, postępują głupio (w sensie logicznym) i grzesznie (w sensie teologicznym)”, uważa autor. Przekonuje on, że wiara jest czymś innym niż wiedza. W głowie nie mieści mu się, by była przekazywana jako prawda, a nie jako jedna z opinii.
Niestety, pan Łazarowicz wskazuje tylko na swoją nieznajomość dotyczącą kościelnego nauczania. Katolik nie może twierdzić, iż istnienia Boga nie da się udowodnić. Przysięga antymodernistyczna autorstwa św. Piusa X głosi wszak, że „Boga, będącego początkiem i celem wszechrzeczy, można naturalnym światłem rozumu z tego, co uczynił czyli z widzialnych dzieł stworzenia poznać na pewno jako przyczynę ze skutków, a więc i udowodnić” (za: ks. dr Andrzej Dobroniewski ,Modernizm i moderniści. Poznań 1911).
O racjonalności wiary wielokrotnie mówili też Jan Paweł II czy Benedykt XVI. Twierdzenie to jest zresztą zgodne z obecną wiedzą naukową. Czy pan Łazarowicz słyszał o zasadzie antropicznej? Zgodnie z nią fizyczne stałe, takie jak stała grawitacji są idealnie dopasowane w taki sposób, by we wszechświecie mogło funkcjonować życie. Minimalne odchylenie od nich sprawiłoby, że nie istnielibyśmy. Wytłumaczenie tego faktu obecnością inteligentnego Stwórcy jest logiczne – przekonanie o Jego istnieniu jest więc rozumnym przekonaniem płynącym z najnowszej wiedzy naukowej.
Jeśli pan Łazarowicz nie chce tego uznać, to niech przynajmniej przyzna, że owa zasada nie jest w mniejszym stopniu oparta na faktach niż np. nauczanie o teorii ewolucji. Nie chodzi mi tu o kwestionowanie tej teorii. Jednak nie jest ona (w skali makro) potwierdzona ani empirycznie, ani nie jest oczywista sama przez się (na tej zasadzie, na jakiej prawdziwe jest twierdzenie, że „całość jest większa od części”). To wniosek wywiedziony z obserwacji, podobnie jak twierdzenie o istnieniu Stwórcy jest wyprowadzone z faktu istnienia porządku w świecie.
Niepokojące są także twierdzenia publicysty, jakoby rodzic nie miał prawa interweniować w sprawę wiary dziecka. „Biskup może mi kazać, bym na klęczkach uczestniczył w procesji, nie jadł mięsa w piątek i bym się wystrzegał używania prezerwatyw. Nie ma jednak prawa domagać się, bym ja coś kazał mojemu dziecku w kwestii wiary i sumienia” – twierdzi.
Zapomina jednak, że jeśli rodzic nie będzie przekazywał swoich przekonań dziecku, to będzie ono bezbronne wobec przekonań narzucanych mu przez media, rówieśników czy szkołę. Choć rzeczywiście nadmierny przymus w tym zakresie jest niewskazany i może przynieść odwrotny skutek, to dlaczego mielibyśmy popadać w drugą skrajność? Dlaczego rodzic, który jest szczerze przekonany o wartości i prawdziwości chrześcijaństwa nie miałby przekazywać tej wartości dziecku? Pamiętajmy zresztą, że lekcje religii w szkołach nie są praktykami religijnymi. Dziecko zdobywa na nich wiedzę o prawdach wiary i katechizmie. Dzięki temu, gdy już będzie zdolne do kierowania sobą po osiągnięciu pełnoletności, przyjmie lub odrzuci tę wiarę w sposób świadomy, a nie z powodu ignorancji co do jej prawd.
Łazarowicz przekonuje o rzekomej szkodliwości uczenia religii w przypadku starszych uczniów. Wchodzi nawet w rolę znawcy od życia duchowego twierdząc, że „pomysł, by rodzice dorastającej młodzieży gimnazjalnej i licealnej wypełnili wolę episkopatu i zmusili swe dzieci do lekcji religii jest tak szkodliwy dla rozwoju duchowego młodzieży, że podpowiedzieć go mógł biskupom jedynie sam szatan”.
Z takimi twierdzeniami trudno już polemizować. Pozostaje mieć nadzieję, że polska szkoła nie ulegnie histerii zwolenników nieistniejącej neutralności światopoglądowej i nadal będzie można na lekcjach uczyć się o podstawach wiary, od setek lat będącej fundamentem naszej tożsamości narodowej.
Marcin Jendrzejczak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz