Napisane z ogromnym zaangażowaniem i ewangeliczną prostotą, porywające studium na temat naszej chrześcijańskiej tożsamości, jako umiłowanych dzieci Boga i bezpardonowych ataków szatana, na tysiące sposobów dążącego do zniszczenia naszej tożsamość synów i córek Boga. W swojej książce ks. Dominik Chmielewski daje proste odpowiedzi na wiele dylematów, jakie targają sumieniami współczesnych katolików, żyjących w świecie coraz bardziej przypominającym bezładne pustkowie, o którym na samym początku mówi Księga Rodzaju. Autor pokazuje, jak nie wiele trzeba, aby owo pustkowie zamienić w pełen harmonii, piękna i miłości kwitnący ogród. Mając to na względzie, nie jest przypadkiem, że to księdzu Dominikowi Chmielewskiemu przypadło poprowadzenie 15 października 2016 r. spotkania modlitewnego w ramach wyjątkowego w skali Europy nabożeństwa Wielkiej Pokuty za grzechy całego narodu polskiego.
„Szatan ma niezliczone sposoby niszczenia naszej tożsamości umiłowanych dzieci Boga. Tak często kobiety mają problem ze swoimi mężami czy synami alkoholikami. Nieświadomie stają się ich pierwszymi oskarżycielami, przejmując tym samym rolę diabła. Taki alkoholik zwykle dokładnie zdaje sobie sprawę ze swojej godnej pożałowania sytuacji. Często czuje się jak szmata, jak ostatnia łajza, widzi to w oczach swojej żony, matki czy dzieci, słyszy w ich słowach o odrzuceniu i pogardzie. I właśnie dlatego jest tak agresywny – bo sam siebie nienawidzi za swoją słabość i nie może siebie znieść. Oczywiście, że nie jest łatwo kochać i błogosławić kogoś takiego, kto pod wpływem alkoholu niszczy wszystkich wokoło. Jest to bardzo trudne. Ale siłą mocy Ewangelii o miłości Boga do grzesznika wszystko jest możliwe.”
Jakże często się zdarza, że w związku z naszymi życiowymi niepowodzeniami mamy dużo pretensji i żalów do Boga, jakby to On był przyczyną wszelkiego zła, jakie dzieje się w naszym życiu. Przyjmując buntowniczą postawę, oskarżamy Boga o to, że dopuścił do wydarzeń, które nas unieszczęśliwiły. Jest to sytuacja dla kapłanów szczególnie niekomfortowa, ponieważ to oni najczęściej, niejako w zastępstwie Boga, są adresatami tych oskarżeń. Przecież, jeśli Bóg jest wszechmocny, jeśli jest miłością, jeśli tak bardzo kocha, jak Ksiądz mówi, to dlaczego mam tak ciężko w życiu? Dlaczego doświadczam tyle cierpienia, dlaczego tyle rzeczy mi się nie udało?
Znamienne, że bardzo często skargi takie wychodzą od osób jawiących się powszechnie jako bardzo pobożne, które co niedzielę chodzą do kościoła, a nierzadko nawet codziennie. Są to wierni, którzy intensywnie się modlą, np. odmawiają codziennie Różaniec i Koronkę do Miłosierdzia Bożego. I gdy przychodzi jakaś ciężka choroba, wypadek, śmierć bliskiej osoby, utrata pracy czy jakieś inne nieszczęście, nagle z ich ust wyrywa się krzyk do Boga: Dlaczego mi to zrobiłeś?! Przecież chodzę do kościoła, przecież się modlę, przecież Cię kocham, Boże – dlaczego?… W takiej sytuacji ujawnia się prawdziwa natura naszej religijności. Okazuje się bowiem, że po to chodzimy do kościoła, po to spędzamy godziny na klęczkach, aby było nam w życiu ładnie, beztrosko i przyjemnie, a jak jest coś nie tak, to obrażamy się na Boga i karzemy Go często ateizmem, zrywając z Nim jakąkolwiek relację.
Okazuje się więc, że od samego początku był to zwykły interes. Ja będę chodzić do kościoła, będę się codziennie modlić, świadczyć dobre uczynki, a w zamian Bóg ma mi dać wspaniałego męża, cudowne dzieci, długie i pozbawione jakichkolwiek dolegliwości życie i zasobne konto. Wszystko już tu na ziemi musi być tak jak w niebie – żadnego nieszczęścia, żadnej choroby, żadnej krzywdy ani cierpienia – bo przecież codziennie modlę się i chodzę do kościoła. Zawieram z Bogiem kontrakt: Ja Ci to, a Ty mi to, i nie waż się tej umowy naruszyć. Tak niestety bardzo często funkcjonujemy, jakby zapominając, co Jezus zrobił z handlarzami w świątyni. Jest to jedna z najbardziej wstrząsających scen, pokazująca zdumiewające zachowanie Jezusa, który popadł w straszliwy gniew, gdy zobaczył ludzi bezczeszczących świątynię. Jak wielki ból musimy zadawać Jezusowi za każdym razem, gdy wchodzimy w taki handel z Panem Bogiem?
Przeżywając trudne sytuacje w życiu, osoby wierzące coraz częściej podejmują Nowennę Pompejańską, na przykład w intencji nawrócenia się dziecka czy też powrotu małżonka, który odszedł do drugiej osoby, lub, co obecnie jest dość powszechne, w intencji znalezienia pracy. Niby wszystko w porządku, ale czy to nie jest ukryty handel z Bogiem? Czy na pewno modlimy się z miłości do Niego, rozkoszując się Jego obecnością przez czas tej modlitwy? A może mówimy te zdrowaśki po to, aby On dał nam tę pracę, bo podpisałem kontrakt – ja dam Ci Nowennę Pompejańską, a Ty mi daj mi pracę; coś za coś.
Oczywiście taka transakcja jest nie tylko grzechem. Bóg jest miłością i rozumie nas jak nikt na świecie. Jest tak współczujący, że na pewno da nam to, o co prosimy. On chce się nami cieszyć, choć bardzo Go boli, gdy posługując się modlitwą, próbujemy robić z Nim interes. Raduj się w Panu, a on spełni pragnienia Twego serca – mówi psalmista (Ps 37, 4), a nie na odwrót, czyli że najpierw On ma spełniać nasze pragnienia, a wtedy my będziemy się w Nim radować. Bogu zależy na tym, żeby każda modlitwa, każde spotkanie z Nim było rozkoszą spotkania dwóch osób, które kochają się najbardziej we wszechświecie. Bóg pragnie, aby każde spotkanie z Nim było dla nas radością, że możemy być teraz razem, że możemy rozmawiać, patrzeć na siebie i kochać się, a efektem pobocznym będą cuda, jakie Bóg uczyni w naszym życiu. Jeśli jednak przychodzę do Boga tylko po to, żeby z Nim handlować łaskami, to w tym momencie bardzo ranię Jego serce. Warto więc zrobić też rachunek sumienia z naszego handlu z Bogiem przez modlitwę, która była w naszym życiu tylko po to, żeby coś od Niego dostać, a Boga traktowaliśmy jak partnera handlowego.
Autor: Ks. Dominik Chmielewski SDB
Ilość stron: 170
Wydawnictwo Magdalenium
Prawda z tym handlem niestety. Dlatego zacząłem trzymać bezpieczny dystans do wspólnoty kościoła. Za bardzo mnie ta postawa "handlarza" boli i wyprowadza z równowagi, a w takim stanie raczej niemożliwe jest dawać dobre świadectwo o Bogu, który przecież jest miłością i radością. Kilka lat poświęcałem się jak mogłem w kilku wspólnotach, aż w końcu zrozumiałem, że jestem traktowany jak frajer, który robi za friko. Chyba w większości wspólnot "liderzy" coś tylko wymagają ciągle od innych, a w zamian nic, może parę słów pochwały w towarzystwie innych. Nieświadomi są pewnie ci ludzie swojego egoizmu i pychy i to jest najgorsze, nie mieć świadomości tego co się robi i tego kim się jest. Mam szczęście, że wspólnota różańcowa do której należę, nie praktykuje tego. Nikt nikomu na głowę nie wchodzi i nasze spotkania są pełne śmiechu i radości, a wzajemne i skuteczne wsparcie modlitewne oraz inne, przemyślane inicjatywy jeszcze wzmacniają te dobre relacje. Z Bogiem +
OdpowiedzUsuń