Proboszczowie polskich parafii upomnijcie się o dzwony póki jeszcze są na wieżach niemieckich kościołów. Coraz więcej z nich przeznaczonych jest do rozbiórki, więc to jest ostatnia szansa na ich powrót do kraju. Inaczej wraz z gruzami przepadną na zawsze.
Dzwon z 1525 roku, zaledwie o 5 lat młodszy od słynnego „Zygmunta”, w końcu listopada wrócił z niemieckiego Bottrop do wsi Polanka Wielka pod Oświęcimiem. Parafianie po kolei podchodzili i na powitanie dotykali dzwonu, który zwoływał ich przodków na nabożeństwa przez ponad 400 lat. Wielu płakało. Niektórzy uderzali w niego długopisami, żeby usłyszeć, jak brzmi.
Starsi w Polance Wielkiej pamiętają jeszcze tamten wiosenny dzień w 1942 r., w którym Niemcy zrabowali ich dzwony. Planowali przetopić je na łuski do pocisków. W hamburskich wielkich piecach skończyło żywot 75 tysięcy dzwonów ze wszystkich europejskich krajów, które podbili hitlerowcy. 16 tysięcy dzwonów Niemcy nie zdążyli jednak zniszczyć, bo w 1943 r. alianci zbombardowali huty w Hamburgu.
1300 depozytów
Niemcy w pierwszej kolejności przetapiali dzwony nowe, a zabytkowe przesuwali na koniec kolejki. Ocalałe zabytki stały więc sobie na nabrzeżach hamburskiego portu. Bywały nawet poukładane w hałdy jeden na drugim. Alianci po wojnie nazywali to „cmentarzyskiem dzwonów”.
Polscy specjaliści odnaleźli tam i przywieźli do kraju 1399 polskich dzwonów. Przywieźli też leżące obok dzwonów zrabowane polskie pomniki, m.in. Adama Mickiewicza z krakowskiego Rynku i księcia Poniatowskiego z Warszawy.
Nie udało się jednak odzyskać wszystkiego. Wielu niemieckich duchownych naciskało wtedy na okupujących Niemcy aliantów, żeby nie oddawali Polakom dzwonów z „Ostgebieten” – czyli ziem na wschód od Odry i Nysy Łużyckiej, które w chwili zakończenia wojny należały do III Rzeszy. Niemcy argumentowali, że ludność z tych ziem została przesiedlona do RFN, więc dzwony mają zostać tam, gdzie przemieściła się ludność. Ponieważ akurat zaczynała się zimna wojna, brytyjski zarząd wojskowy, zarządzający północną częścią Niemiec, dał się przekonać. W 1948 r. zabronił wydania Polakom 1300 dzwonów z Pomorza, Śląska, Mazur, zachodniej Małopolski. Nakazał przekazanie ich „w depozyt” protestanckim i katolickim parafiom w Niemczech.
A że wśród tych 1300 dzwonów są też ukradzione na terenach należących w okresie międzywojennym do Polski? Przecież Niemcy w czasie wojny wcielili do Rzeszy sporą część II Rzeczypospolitej. To jednak zarówno dla Niemców, jak i dla aliantów były niuanse. Dlatego dzwony nawet ze wsi pod Oświęcimiem, gdzie nie mieszkał żaden Niemiec, odlane za rządów Jagiellonów i Królestwa Polskiego – trafiły do kościołów w RFN.
W kościele do rozbiórki
Jak udało się odzyskać renesansowy dzwon z Polanki Wielkiej? – Trzy i pół roku temu wysłałem do archiwum w Norymberdze list z pytaniem, czy nasze dzwony, o numerach takich i takich, przetrwały wojnę. Otrzymałem lakoniczną odpowiedź: „Przetrwały”. Więc w drugim liście zapytałem, gdzie się znajdują. Wtedy odpisali: „Dzwony o tych numerach znajdują się w kościele św. Barbary w Bottrop i w kościele św. Antoniego w miejscowości Meissner Abterode” – wspomina ks. Tadeusz Porzycki, proboszcz parafii św. Mikołaja w Polance Wielkiej. – Napisałem listy do tych parafii. Opisałem historię naszego dzwonu i dodałem: nie ukrywamy, że chcielibyśmy go odzyskać. Po roku milczenia dostałem odpowiedź z parafii w Bottrop ze słowami: „My wam ten dzwon oddamy” – opowiada.
Okazało się, że zabytkowy dzwon z Polanki już od czterech lat nie był przez Niemców używany, bo kościół św. Barbary jest przeznaczony do rozbiórki. Na jego miejscu zostanie prawdopodobnie zbudowany dom pomocy społecznej. Do Bottrop ruszyli więc delegaci z Polanki Wielkiej. Przyjął ich proboszcz parafii św. Cyriakusa ks. Paul Neumann, pomagający mu emerytowany proboszcz ze św. Barbary ks. Rudolf Garus, oraz rada parafialna. – Przyjechaliśmy z niewymuszonym uśmiechem, z upominkami dla nich, jakimiś albumami. Lody zostały szybko przełamane – wspomina ks. Porzycki.
Kościół św. Barbary w Bottrop, którego rozbiórka zacznie się już wiosną, ma zaledwie 60 lat. – To takie dziwne, że trzeba go zamknąć, bo stoi pośrodku wielkiego blokowiska. Jest doskonale wyposażony, z pięknymi organami, wygodnymi ławkami – mówi Stanisław Bagierek, kościelny, który pojechał z delegacją po dzwon.
Komu bije dzwon
Przed opuszczeniem go z wieży w Bottrop dzwon po raz ostatni został włączony. Bił na pożegnanie miasta i wiernych, którym tam służył. Mieszkające w Bottrop Polki mówiły ks. Porzyckiemu, że na ten dźwięk niektórzy płakali. Nie tylko dlatego, że dzwon bił tam po raz ostatni, ale z tego powodu, że usłyszeli go po długiej, czteroletniej przerwie, wśród bloków, których większość mieszkańców przestało wsłuchiwać się w jego spiżowy głos. Głos, który przypomina, że istnieje związek nieba i ziemi.
Katolicy z Bottrop przekazali Polakom dzwon w czasie uroczystej Mszy świętej w kościele św. Cyriakusa. Zaśpiewał niemiecki chór, przemawiał wiceburmistrz, życzliwie dla Polaków uroczystość zrelacjonowały regionalne media.
Z powodu skomplikowanej sytuacji prawnej, dzwony te wracają do Polski w formie „podnajmu na czas nieokreślony”. Niemieckie kościoły nie mają prawa oddać nam ich na stałe, bo same nie są ich właścicielami. Te 1300 dzwonów z terenów na wschód od Odry dostały przecież tylko w depozyt wskutek zarządzenia okupacyjnego brytyjskiego zarządu wojskowego. Odkręcić ten dziwny stan prawny można by tylko przez umowy na szczeblu rządów. – Kiedy niemiecki dziennikarz pytał, czy nie mam żalu, że to tylko „użyczenie”, odpowiedziałem, że traktuję to sformułowanie jako czystą formalność – mówi ks. Porzycki.
Wkracza archeolog
Ks. Porzycki znał numery, jakie Niemcy nadali dzwonom z Polanki, dzięki prof. Kazimierzowi Bieleninowi. Profesor był znanym archeologiem, jednym z odkrywców pradziejowego hutnictwa w Górach Świętokrzyskich. Na emeryturze zajął się tropieniem losów dzwonów, które Niemcy zrabowali w jego rodzinnych stronach, pod Oświęcimiem. Najpierw doprowadził do powrotu dzwonu do Brzeszcz, w których się urodził, a potem do kilku sąsiednich wsi. Informował proboszczów, że dzwony z ich parafii prawdopodobnie przetrwały, mobilizował do starań o ich zwrot, instruował, jak sformułować listy do niemieckich archiwów. Także katolicy z Polanki mają wobec niego dług wdzięczności. Jednak powrotu dzwonu do ich wsi profesor nie doczekał. – Umarł 19 listopada, w dniu, w którym odbieraliśmy dzwon z Polanki w Bottrop – mówi ks. Porzycki. – Profesor miał dom w Krakowie, ale przekazał go rodzinie z 12 dziećmi. A sam przeniósł się do mieszkania w bloku. Ta rodzina z całą dwunastką dzieci była na jego pogrzebie – dodaje.
Gdy w Krakowie chowano ciało Kazimierza Bielenina, przepiękny dźwięk rozległ się też nad jego rodzinnymi Brzeszczami. To dzwonił „Archanioł Michał”, średniowieczny dzwon z XV wieku. I jednocześnie pierwszy z dzwonów, które wróciły do Polski dzięki profesorowi. – Pięknie dzwoni w „C”. Ma gotycki, łaciński napis: „Królu Chwały, przyjdź z pokojem”. Uruchamiamy go na specjalne okazje – mówi ks. Aleksander Smarduch, wikariusz parafii św. Urbana w Brzeszczach.
Prof. Bielenin po żmudnej kwerendzie w archiwach odkrył, że XV-wieczny dzwon z Brzeszcz jest w kościele w Wiesbaden w RFN. Napisał do tamtejszego proboszcza, ks. Strutha. I otrzymał życzliwą odpowiedź. Wkrótce do Niemiec pojechała delegacja z Brzeszcz. – Okazało się, że katolikom z Wiesbaden w czasie wojny też zarekwirowano dzwony. Po wojnie dostali w zamian nasz dzwon w depozyt. Był tam wtedy mądry proboszcz, który powiedział: „Słuchajcie, może przyjść taka chwila, że ten dzwon będzie trzeba oddać” – relacjonuje ks. Aleksander. – Mieliśmy ciekawe spotkanie z tamtejszą radą parafialną. Ktoś zapytał, po co nam ten dzwon. Nasz proboszcz odpowiedział, że on ma dla nas nie tylko wartość materialną, ale przede wszystkim historyczną, że jest symbolem naszych korzeni. Mówił też: „Słuchajcie, my wam nie chcemy niczego wydrzeć, zabrać, my wam jesteśmy gotowi w zamian ufundować nowy dzwon”. Oni byli tym bardzo poruszeni. Stwierdzili, że nic od nas za oddanie dzwonu nie chcą. Od tamtego czasu my byliśmy z wizytą u nich, oni u nas, wciąż utrzymujemy przyjazne kontakty. Ten dzwon nas nie podzielił, ale właśnie łączy – mówi z pasją.
Kiedy dzwon wrócił do Brzeszcz, prof. Bielenin powitał go przez klęknięcie i pocałunek. – To był wyraz szacunku profesora do przeszłości Brzeszcz. Zazwyczaj nie zdajemy sobie sprawy, jakie to ważne – mówi Barbara Wąsik, jedna z osób, które pomagały w odzyskaniu dzwonu.
Mamy dzwon z Krakowa??!
Kiedy polskie parafie proszą dziś o zwrot dzwonów, Niemcy najczęściej reagują życzliwie. Wiele zależy od osobistej klasy proboszcza, czy to katolickiego, czy protestanckiego. Choć zdarza się też, że niemiecki proboszcz nawet nie odpisze na prośbę o zwrot dzwonów. Nieraz tamtejsi duchowni są pod presją niemieckich „wypędzonych”, którzy kategorycznie twierdzą, że mają prawo do tych dzwonów.
W 1995 r. o zwrot dzwonu poprosili parafianie ze Starej Wiśniewki niedaleko Piły. Po I rozbiorze Polski ta wieś znalazła się w granicach Prus, należała też do Niemiec w okresie międzywojennym. Stąd niemieccy „wypędzeni” uważali ją za swoje ziemie utracone. Parafianie z ewangelickiego kościoła w Spieckerhausen pod Fuldą nawet nie chcieli słyszeć o zwrocie dzwonu Polakom. Zmienili zdanie dopiero, gdy ludzie ze Starej Wiśniewki wysłali im wzruszający list. Opisali w nim losy fundatorów, których nazwiska wciąż widniały na spornym dzwonie: „Tomasz Suchy, gospodarz, jego potomkowie wciąż mieszkają w tutejszej parafii. Feliks Misiak, tak samo. Józef Krause, gospodarz, zmarł w Dachau za przynależność do mniejszości polskiej. Bernard Pranke, gospodarz, potomkowie jego rodziny mieszkają po obu stronach Odry, zmarł w latach 70. w Polsce. Ostatnim wymienionym fundatorem, był katolicki nauczyciel w Łąknie. Polacy stanowili w społeczności katolickiej 80 procent. Mieszkańcy Wiśniewki byli poniżani za swoją narodowość, a już szczególnie w czasie nazizmu. Po 1945 r. ci sami mieszkańcy znów byli traktowani jako element wrogi ówczesnej komunistycznej …
Dalej czytaj na: http://gosc.pl/doc/1036333.Polski-spiz/3
Źródło: www.gosc.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz