Strony

sobota, 3 listopada 2012

Toksyczni rodzice

Z Krystyną, od kilkunastu lat mężatką, matką trójki dzieci spotykam się w jednej ze stołecznych kawiarni. Na pierwszy rzut oka: szczęśliwa kobieta. Zadbana, uśmiechnięta i przedsiębiorcza. Opowiada o swoim małżeństwie. Mąż pochodził z trudnej rodziny. Jego rodzicie nie znajdywali wspólnego języka. Teść lubił sięgać po kieliszek. Teściowa skupiła się na wychowaniu dzieci, ale nie potrafiła okazywać im uczuć. - Przed ślubem mąż był bardzo we mnie zakochany. Ale już wtedy zauważyłam jego szczególny związek z matką. Na ślub cywilny w USC przyjechał spóźniony - opowiada Krystyna. Potem dowiedziała się, że nie zdążył na czas, bo zawoził mamie - właśnie w tym dniu i właśnie o tej porze - zamówioną szafkę do łazienki. Po roku małżeństwa oczekiwali narodzin pierwszego dziecka. Zbliżał się termin porodu. - Mąż nieoczekiwanie zabrał się i pojechał do matki. Ze szpitala odbierała mnie koleżanka, a on nie potrafił cieszyć się z naszego dziecka. Wiele razy w trudnych sytuacjach zostawiał mnie i jechał do mamy. Już na początku małżeństwa usłyszałam od teściowej: "Matkę ma się tylko jedną, a żon można mieć kilka" - wspomina z nutą goryczy Krystyna. Teściowa od kilku lat nie żyje. Ona obok trójki dzieci, które urodziła, wychowuje czwarte - własnego męża. - Na mojej głowie jest utrzymanie domu i troska o dzieci. Mąż jest osobą konfliktową, od lat korzysta z terapii. Nigdy nie zdecydowałam się na rozwód. Jestem osobą wierzącą. Małżeństwo jest dla mnie sakramentem - mówi Krystyna.


     Problem toksycznych rodziców po raz pierwszy nazwała i opisała w l. 80 amerykańska terapeutka Susan Forward. Jej pacjenci to mężowie i żony "skatowani" psychicznie przez własnych rodziców. Są chorobliwie uzależnieni od nich w dorosłym życiu. Forward pokazała, że dopóki nie zdecydują się na terapię, będą niszczyć swoje własne rodziny. Bestseller doczekał się tłumaczeń na wiele języków.
     W Polsce terapią toksycznych rodzin przez wiele lat zajmowała się prof. Maria Ryś z UKSW, psycholog rodziny. Jak funkcjonuje dziecko z toksycznego związku, pokazuje na przykładzie ojca obiecującego dzieciom wycieczkę do ZOO. Nadchodzi sobota, w końcu będą mieli czas na wspólną, wielokrotnie obiecywaną wyprawę. Rano dzwoni toksyczna mama, babcia dzieci, z prośbą: "Stefan, może byś mi pomalował dziś furtkę na zielono". Niedawno Stefan furtkę pomalował na niebiesko, ale kolor nie spodobał się sąsiadom. Toksyczny rodzic nie pyta: "Czy możesz przyjechać? A może masz swoje plany?" Żąda przyjazdu dziecka. Stosownie do stopnia uzależnienia syn reaguje na kilka sposobów. W najlżejszym przypadku nieśmiało mówi, że umówił się z dziećmi. Ale kiedy słyszy od matki: "Jak chcesz mojej śmierci, jedź do ZOO!", wybiera malowanie furtki. Jeśli toksyczność jest większa, syn nawet nie mówi matce, że był umówiony z dziećmi. Oznajmia dzieciom, że "coś stało się u babci" i musi jej pomóc. Wiele toksycznych dzieci próbuje przeciwstawiać się swoim rodzicom. W tym przypadku syn wybiera się z dziećmi do ZOO. Ale na wycieczce ma zły humor. Jest tak wściekły, że dzieci nie mają żadnej przyjemności z przebywania z ojcem. W poniedziałek taki ojciec bierze urlop i jedzie do mamy, by pomalować furtkę na kolor zielony.

     Rodzina jak sekta

     O toksycznych rodzicach mówi się coraz więcej. Brakuje jednak na ten temat publikacji i badań oszacowujących skalę zjawiska. Terapeuci i duszpasterze z poradni rodzinnych twierdzą, że wiele problemów małżeńskich to skutek toksycznych relacji męża lub żony z rodzicem. - To częsty problem wśród osób, przychodzących do poradni - mówi Jacek Pulikowski, terapeuta i doradca życia rodzinnego z Poznania. Ksiądz Marek Kruszewski, duszpasterz rodzin w diecezji warszawsko-praskiej, ma podobną ocenę sytuacji: - Znam wiele małżeństw, gdzie źródło konfliktu tkwi w toksycznych relacjach między jednym z małżonków a jego rodzicem, wcale nie musi to być relacja syna i matki, często uzależniona od matki jest dorosła córka.
     Problem toksyczności w żadnym razie nie dotyczy samych patologicznych rodzin, w których rządzi alkohol i przemoc. - Występuje w rodzinach nadopiekuńczych - podkreśla prof. Ryś. Kolejna kategoria to rodziny, w których ciągle poniżana jest wartość dziecka: np. ojciec ciągle powtarza córce: "Ty i tak nic nie potrafisz. Nie dasz sobie rady w życiu." Toksyczność zagraża też takiej rodzinie, w której małżonkowie mają kłopoty z relacjami między sobą. Oddalają się od siebie i zaczynają uczucia przenosić na dziecko. Jacek Pulikowski wskazuje na niewłaściwy model rodziny, który prowadzi do toksycznych relacji. Wiele kobiet rezygnuje z więzi z mężem, kiedy pojawi się pierwsze dziecko. - Znam bardzo dużo małżeństw, które wtedy pogubiły się emocjonalnie - mówi Jacek Pulikowski. Dla nich po latach odchodzenie z domu dorosłego dziecka staje się dramatem. Małżonkowie zostają ze sobą jak obcy ludzie. Próbują ingerować w dorosłe życie syna czy córki. Dziecko było dla nich "lokatą", z której muszą odzyskiwać teraz procenty.
     - Uwikłanie w sekty przypomina mechanizm toksycznych relacji - ocenia prof. Ryś. Najpierw jest bombardowanie miłością. Do dziecka wielokrotnie płynie przekaz: "Jesteś całym moim światem. W tobie cała moja nadzieja". Kiedy dorastający chłopak chce wyjechać z kolegami na obóz słyszy od matki: "Przecież samej mnie nie zostawisz. Wiesz, że na ojca nie mogę liczyć". Przekaz werbalny albo pozawerbalny jest jednoznaczny: "Jeśli mnie kochasz, to zrezygnujesz z wyjazdu na obóz. A potem w dalszym życiu: "nie wybierzesz tych studiów", "nie ożenisz się z tą dziewczyną" itd. Szantaż miłością staje się coraz mocniejszy. A u dziecka rodzą się coraz mocniejsze wyrzuty sumienia. Proces rozłożony jest na lata.

     Sterowani zza grobu

     - Toksyczne więzy są niebezpieczne także z powodu braku świadomości , że tkwi się w chorej relacji - mówi Jacek Pulikowski. 40-letnia córka spędzająca codziennie po kilka godzin u swojej matki nie widzi w tym nic złego. Mówi: "przecież mama potrzebuje wsparcia, opieki, pomocy". Uważa, że to jej pierwszy obowiązek, chociaż ma już męża i dzieci, a mama nie jest ani stara, ani chora.
     Paweł, pracownik naukowy i ojciec dwóch synów, poddał się już dawno. Jego żona jest cenioną lekarką, ale ich życiem sterowała przez blisko trzydzieści lat teściowa, do tego stopnia dumna z sukcesów córki, że po prostu się z nimi utożsamiała. - Zajmowała się chłopcami, urządzała przyjęcia z okazji naszych sukcesów, wiedziała o moich doktorantach i konferencjach, bo Beata omawiała z nią - a nie ze mną - wszystkie nasze sprawy. Teść był nikim w tym związku, a jeszcze Beata użalała się nad mamusią, że taka zapracowana, o wszystkim musi myśleć i musimy jej okazywać wdzięczność, bo naprawdę bez niej cóż byśmy zrobili! Teściowie nie żyją już od dziesięciu lat, ale nasze życie jest dalej ustawione przez nią.
     Marzena, przystojna szczupła blondynka, od początku swojego małżeństwa funkcjonuje w takim schemacie. - Pamiętam, że kiedy poznałam przed ślubem rodziców męża, byłam zachwycona. Zwłaszcza jego dobrymi relacjami z mamą. Od początku naszego małżeństwa mąż codziennie chodzi do swojej mamy. Oprócz tego codziennie do niej dzwonił. Czasem mylił nas dwie, rozmawiając ze mną przez telefon. Kiedy kupuje coś dla mnie w sklepie, to zaraz też wybiera coś dla swojej mamy. Rodzinne wakacje mąż układa według projektów teściowej. Kiedy teściowa potrzebuje jakiejś pomocy, ani ja, ani nasze córki i syn nigdy nie są "wystarczająco dobre". Wszystko "najlepiej zrobi Andrzej". Czuję, że on nigdy nie rozstał się ze swoim rodzinnym domem - opowiada Marzena.
     Dzieci toksycznych rodziców mają określone cechy charakteru i działają według pewnych schematów. - Ich życiem rządzi przymus - mówi prof. Maria Ryś. Nie są w stanie wyobrazić sobie, że mogłyby postąpić inaczej niż chcą ich rodzice. Takie zasady zawsze im wpajano. Żyją ze świadomością: na mojej osobie opiera się życie mojej matki lub ojca. - Znam takie przypadki, kiedy umiera toksyczny rodzic i jego 50-letniemu dziecku świat zaczyna się zawalać. Toksyczne dziecko ma punkt sterowania swoim własnym życiem w drugiej osobie. Kiedy ona umiera, umiera z nią coś najistotniejszego w jego życiu. I tak toksyczność rodzica działa okrutnie, spoza grobu - mówi prof. Ryś.
     Toksyny jednego z chorych małżonków toczą małżeństwo jak rak. - Zaczynamy oddalać się od siebie. Mamy coraz mniej czasu na rozmowę. W tygodniu po pracy wolny czas poświęcamy naszym dzieciom. A weekendy, kiedy chciałabym pobyć z mężem, na jego prośbę spędzamy z teściową. Próbowałam rozmawiać z mężem, ale nie widzi problemu - mówi Marzena.
     Bożena, małżonka z kilkunastoletnim stażem próbowała - Rozumiałam, że mąż jest jedynakiem i troszczy się o matkę. Ale zależność męża od teściowej była już dla mnie nie do zniesienia. Przed podjęciem każdej większej decyzji dzwonił do niej. Na początku małżeństwa jeździł tam na wakacje. Kiedy dzieci podrosły spędzaliśmy urlop razem. Ale i tak, kiedy i dokąd mamy wyjechać, ustalała teściowa. Korzystałam z pomocy psychologa. Radził, żebym przestała walczyć z ich relacjami, bo nie ma to sensu - mówi Bożena.
     Profesor Maria Ryś opowiada o przypadku mężczyzny, gdzie toksyczna mama niszczyła kolejne jego związki. Syn ciągle się rozwodził, bo żadna "żona" nie była w stanie w z nim wytrzymać.
     W innych przypadkach toksyczne dzieci sztucznie, za wszelką cenę, unikają konfliktów. Żyją w przeświadczeniu: "Konflikt to brak miłości". Zakładają na początku nowej drogi życia: w naszym małżeństwie nie będzie kłótni. - Znam sytuację, w której obydwojgu udało się tak funkcjonować. Przez lata żyli obok siebie: bez kłótni ale i bez więzi emocjonalnych. Któregoś dnia żona odkryła, że mąż ją zdradza - opowiada prof. Maria Ryś.
     Chociaż w niektórych rodzinach od razu widać istnienie silnej więzi między synem a matką, kobiety decydując się na małżeństwo z takim mężczyzną odbierają tę cechę jako zaletę. - "Jeśli tak kocha matkę, to na pewno będzie kochał i mnie" - ocenia Jacek Pulikowski. Wszak jedna z zasad psychologii mówi o zwróceniu uwagi na traktowanie kobiet w rodzinie partnera.
     Cenę za toksyczność swoich rodziców płaci też część "singli", jak się dziś nazywa dorosłe osoby wybierające samotne życie. Mają tak zniszczoną psychikę, że nie są w stanie założyć własnej rodziny. Stają się wiecznymi dziećmi w domu swoich rodziców. - Mamy podają im śniadanie do łóżka, piorą bieliznę - opisuje Jacek Pulikowski. Profesor Maria Ryś wyjaśnia: - Nie chcą sprawiać rodzicom przykrości, ale także uważają, że bez rodziców nie poradzą sobie w życiu. Decydują się na małżeństwo, jeśli trafią na partnera przypominającego cechy któregoś z rodziców. Ale toksyczne dziecko nie potrafi podjąć decyzji. Żyje w przeświadczeniu, że "to musi się jakoś rozwiązać". Bardzo często oczekuje nadzwyczajnych ingerencji Pana Boga. Jest nieszczęśliwe, bo nie widzi możliwości zaspokojenia swoich własnych potrzeb, ale także czuje się niekochane przez rodziców. Po takim poświęceniu pozostaje w nich gorycz i pustka.
     O dziwo, "toksyczni" poza rodziną postrzegani są bardzo pozytywnie. W życiu zawodowym odnoszą sukcesy. Są pracowici, solidni, bardzo lubiani w pracy. Charakterystyczną cechą tych "dzieci" jest godzenie się na wszystko. Podobnie jak w życiu prywatnym, unikają konfliktów. Nie potrafią odmawiać, kiedy są o coś proszeni, dlatego w pracy są często wykorzystywani.

     Pokoleniowa epidemia

     Terapeuci opisują często toksyczne dziecko jako osobę niosącą przed sobą kosz ze śmieciami. Chociaż kosz bardzo jej przeszkadza, nie chce wypuścić go z rąk. Kiedy toksyczne dziecko uda się przekonać, że można coś zrobić z koszem, wtedy odkrywa inny wymiar życia. Terapeuci przestrzegają, że podejmowanie walki z toksycznymi rodzicami małżonka nie ma sensu. Skutki będą odwrotne. Życie toksycznego dziecka jest dramatem. - Teściowa nie żyje od kilku lat. Mąż bardzo powoli zaczyna odchodzić od schematu, w którym żył. Wiem, że gdzieś głęboko nosi w sobie ogromny żal i gniew do swojej matki. Sama nie potrafię mu pomóc - mówi Bożena.
     Współmałżonek może być jednak pierwszą osobą, która zasygnalizuje drugiej stronie uzależnienie i doprowadzi do terapeuty. - Wbrew temu, że czuje inaczej, powinien pójść za radą i spróbować przyjrzeć się sobie - mówi Małgorzata Walaszczyk, doradca życia rodzinnego z diecezji warszawsko-praskiej. - Podobnie jak w przypadku alkoholika trzeba znaleźć odpowiedni moment, kiedy druga strona odczuwa uciążliwości toksycznej relacji i zdecydowanie dążyć, by chciała podjąć decyzję o terapii - mówi Małgorzata Walaszczyk.
     Profesor Maria Ryś prowadziła terapię, którą opierała się na przebaczeniu.- By odbudować poczucie własnej wartości, konieczny jest uczciwy rachunek sumienia i wybaczenie rodzicom. Bez wymazywania z pamięci faktów, w rodzaju: "Nic się nie stało". Ale to dopiero początek drogi.
     Niektórym osobom wystarczyło kilka miesięcy. U innych terapia trwała nawet rok. - Otrzymuję czasem pytania czy wchodzić w związek małżeński z toksycznym dzieckiem. Moje doświadczenie z punktu widzenia osoby przez wiele lat pracującej w poradni pokazuje, że lepiej poczekać ze ślubem. Sprawdzić czy są szanse, że można coś w tych relacjach rodzic-dziecko zmienić, czy druga strona zechce podjąć terapię scalającą.      Toksyczne relacje są problemem złożonym dotykającym także sfery sumienia człowieka. Ksiądz Jarosław Szymczak, wykładowca w Instytucie Studiów nad Rodziną, ocenia, że pokazują brak umiejętności życia w kategoriach daru z siebie i respektowania ewangelicznego przykazania: "Opuści mężczyzna ojca swego i matkę i staną się z żoną jednym ciałem". - Tworzenie toksycznej relacji jest też konsekwencją braku przeżywania do końca swojego powołania. Zapomina się o tym, że jest wdowieństwo, że mówi o nim Kościół. Wtedy na nowo przeżywa się brak drugiej osoby. A sytuację tą można określić jako "zbawczy stan" dla samotnej osoby. Jest on zaproszeniem do tego, by pogłębić relację ze zmarłą osobą przez "świętych obcowanie", zaproszeniem do pogłębienia swojej relacji w wierze z Bogiem. Trzeba więc wracać do rewidowania ewangelicznego wezwania w swoim życiu - przypomina ks. Szymczak.
     Toksyczność rodzinnych relacji rozprzestrzenia się jak epidemia. Nie leczona potrafi przenosić się z pokolenia na pokolenie. Niestety, dorośli jak dzieci, nie zawsze chcą to zrozumieć.
     Jacek Pulikowski: Jeżeli małżonkowie są po stronie cywilizacji życia, jak mówił Jan Paweł II, nie będzie tego problemu. Wtedy dziecko jest darem dla rodziców, traktują je jako wartość i mają świadomość, że ich obowiązkiem jest wychowywanie go do czasu aż wejdzie w życie dorosłe. Jeżeli rodzice są po stronie cywilizacji śmierci wtedy dziecko wychowywane jest "dla siebie", staje się elementem dobrostanu rodziny. Jeśli do takiej postawy dołączą się złe relacje między małżonkami, wtedy cały impet uczuciowy, zwłaszcza matki, kierowany jest na dziecko. Zaczyna walczyć, gdy inna kobieta próbuje odebrać jej syna, którego ona "sobie wychowała".
     Prof. Maria Ryś: Toksyczne dziecko już jako dorosły człowiek ma zaburzone poczucie własnej wartości. Brakuje mu wiary w siebie, nosi głębokie poczucie winy, czuje się bezwartościowe. Każdy z nas jest obowiązany do zaspokajania potrzeb starzejących się rodziców, ale w granicach rozsądku. Toksyczne dziecko przekracza wszystkie granice. Staje się dzieckiem nadopiekuńczym wobec własnych rodziców. Bardzo często przeżywa wewnętrzny dramat. Jeśli założy własną rodzinę, to sercem jest cały czas przy swoi rodzicach. Jego własna rodzina: żona i dzieci stają się mniej ważni, mimo że stara się je kochać, aby ich nie utracić. Teściowie pozwalają sobie więc coraz bardziej ingerować w życie swoich dzieci.

Irena Świerdzewska


Tekst pochodzi z Tygodnika
Warszawsko-Praskiego "Idziemy"

25 listopada 2007 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz