Strony

sobota, 18 sierpnia 2012

Świadectwa ludzi umierających - cz. IV


ŚWIADECTWO UMIERAJĄCEGO DAWIDA 

OPIS PRZYPADKU:

Nazywam się David i mieszkam na Hawajach. Mam 32 lata i przeżyłem NDE. Nie rozmawiałem o moim przeżyciu w żadnych grupach wsparcia, choć moje przeżycie przyniosło znaczące zmiany w moim życiu. Czasami nawet wydawało mi się, że zwariowałem. Wiem jednak, że to była oczywista prawda, bowiem w moim przypadku, myśl o tym, że zwariowałem, byłaby zaprzeczaniem tej prawdy a zarazem niezasadną wątpliwością w odniesieniu do rzeczywistej prawdziwości tego, co przeżyłem. Był rok 1990, a ja mieszkałem wtedy we wschodniej części zatoki kalifornijskiej. Wróciłem właśnie z narciarskiej wyprawy do Squaw Valley. Wtedy właśnie po raz pierwszy widziałem śnieg. Złapałem tam kaszel, który na początku wydawał się błahym problemem. Cały czas więc normalnie chodziłem do pracy - pracowałem jako kelner w Berkeley Host Marriott. Warunki pogodowe w zatoce były wtedy ekstremalne, zbliżał się koniec roku. Zimno jak na chłopca z wyspy. Byłem wtedy strasznie zły na Boga za to, że jestem gejem. Złość tę zabrałem ze sobą na swoją wycieczkę na drugą stronę. Teraz wiem, że już nigdy chyba nie powinienem się tak złościć. Był późny wieczór kiedy wróciłem do domu cioci Maile. Nikogo w nim nie było. Pomyślałem, że ciocia i wujek poszli pewnie na jakąś rodzinną imprezę, a moja siostra jest pewnie jeszcze w pracy w Oakland Sheraton. Mój kaszel się pogarszał, bardzo ciężko mi się oddychało - nie mogłem wdychać i wydychać powietrza. Ledwo mogłem sobie przypomnieć opowieść pewnej kobiety, która miała zapalenie płuc. Byłem grubo opatulony, a na zewnątrz słychać było świszczący wiatr. W głowie wspominałem słowa mojego ojca "Chłopcze, naszej rodziny nie trzymają się żadne choroby!" i ta myśl dawała mi siłę. Wstałem, stanąłem na baczność i odpowiedziałem: "Tak jest, tato!". Postanowiłem, że wyjdę na zewnątrz by wypędzić z siebie przeziębienie. Już po paru krokach przewróciłem się. Ledwo udało mi się wstać i zacząłem się wlec z powrotem do domu mając w duchu nadzieję, że sąsiedzi nie zobaczą mnie w tym stanie. Czułem, że umieram, wiedziałem to. Szczypta niedowierzania jest normalna przed śmiercią, zawsze człowiekowi wydaje się, że ten proces jest trochę "surrealny". Znalazłem się znowu na swojej kanapie, prawie nie mogłem się ruszać. Postanowiłem wreszcie wrócić do swojego pokoju i się położyć. Był to malutki dodatkowy pokoik, trochę większy od garderoby. Był ładnie urządzony. Podobał mi się jego wystrój i to dodawało mi trochę otuchy. W środku nocy wreszcie udało mi się zasnąć. Obudził mnie straszny kłujący ból w klatce piersiowej. Miałem oczy szeroko otwarte i w przerażeniu wpatrywałem się w sufit. Mimo szeroko otwartych ust nie mogłem złapać oddechu. Dusiłem się i dostawałem konwulsji. Ból był nie do opisania. Sprzed oczu powoli wszystko mi znikało, dochodziły do mnie tylko dźwięki, a ból zaczął powoli ustępować na skutek czegoś, co określiłbym pewnym rodzajem naturalnego narkotyku. Nie było już fizycznego bólu. Słyszałem jednak swoje ciało i jego ostatnie podrygi, bowiem uderzało o ścianę. Po chwili nastąpiła nicość. Wciąż tu jestem, pomyślałem. Może powinienem wstać i zobaczyć o co tyle zamieszania było? Podszedłem do drzwi od sypialni i zatrzymałem się. Obróciłem się dookoła nie widząc swojego ciała, które wciąż leżało w łóżku. Mój pokój był wciąż taki sam, a jednak na swój sposób inny. Wydawało mi się, że wszystkie przedmioty dookoła jakby się żarzyły. Otaczała je promieniująca niebiesko-zielona aura. Zauważyłem, że to, co dotknę i gdzie ustanę świeci. Fakt ten mnie podekscytował i przez moment w ogóle zapomniałem co się właśnie stało. Nie wiedziałem czy mam pozostać tu w pokoju czy wyruszyć w podróż po przygody. Najpierw próbowałem otworzyć drzwi od sypialni. Wyciągnąłem rękę w ich kierunku, lecz ta przeszła przez drzwi i zatrzymała się na wysokości łokcia. Poczułem swoją obecność po drugiej stronie, byłem głęboko pogrążony w smutku. To było przerażające, więc wciągnąłem rękę z powrotem. Spojrzałem w kierunku okna i ujrzałem jak szalejąca na zewnątrz burza ciska gałęzie drzew o okno. Zastanawiałem się czy nie wrócić do własnego ciała, ale takiego wyboru już nie miałem. Samotna żarówka, jaką zostawiłem włączoną w swoim pokoju zaczęła świecić coraz jaśniej. To musi być wejście, pomyślałem i zdecydowałem pójść w kierunku tego światła. Zacząłem poruszać się bardzo szybko. Całe moje życie mignęło mi przed oczami - od narodzin aż do śmierci. Znalazłem się w burzliwym miejscu. Może znalazłem się tam na skutek mojego gniewu, jaki odczuwałem w ostatnich momentach swojego życia. Pamiętam, że w tym miejscu głos moich myśli odbijał się echem. Najpierw podążał w kierunku horyzontu, jaki rozciągał się przede mną a po chwili wracał do mnie zza moich pleców. Pamiętam, że było to irytujące. Miejsce, w którym się znalazłem nie było przyjemne. Burze szalały, zupełnie niepodobne do tych na ziemi, jawiąc się przede mną zarówno na ziemi i na niebie. Dookoła otaczały mnie też buchające pary i gorące wulkany. Podczas niektórych wybuchów z pary pojawiały się piekielne zjawy krążące dookoła, jakby się gdzieś zagubiły. Jeden z duchów był kobietą. Przestraszyła mnie, miała na sobie jakiś starożytny strój, miejscami podarty i brudny. Nie miała stóp, unosiła się jakby w powietrzu. Zbliżała się do mnie powoli, a gdy zbliżyła się już na odległość, z której mogłaby mnie dotknąć, postanowiłem się do niej odezwać. Spytałem czy powie mi jak się nazywa to miejsce. Nie odpowiedziała. Znowu zaczęła się zbliżać, jakby chciała mnie gdzieś zabrać, coś mi wziąć lub zranić mnie dotkliwie. Wiedziałem, że w tym miejscu nie można było ukryć swoich myśli czy planów, więc zdecydowanie zawołałem "kim jesteś?...!" Wtedy ona zdarła część szaty okrywającej jej twarz i ujrzałem same kości i czaszkę zamiast twarzy. Jej szczęka otworzyła się szeroko, jakby była wyhaczona, a zjawa uniosła się ponad swoją szatę tylko po to, by po chwili zaatakować mnie z góry. Chciała dobrać się do mojego lewego ramienia, tam gdzie mieści się dusza. Ból był ogromny, gorszy niż śmierć. Gdy chciała wydrzeć mi następny kęs mojej duszy, zapłakałem do Boga o pomoc. Zjawa położyła swe ręce na głowie i zniknęła w ziemi. Inne zbliżające się do mnie złe duchy zniknęły również. A ja nadal szczerze prosiłem Boga o pomoc i o wybaczenie w tym, że tak źle o nim mówiłem, gdy byłem na ziemi. Błagałem dobrego Boga, by przyjął mnie do swego domu i zabrał z tej okropnej krainy. Właśnie wtedy zdałem sobie sprawę, że mój głos już nie odbija się echem i do mnie nie powraca. Ja natomiast tak głośno jak tylko mogłem wołałem jego imię. Mój głos dolatywał aż na skraj horyzontu i tam eksplodował jako światło i dźwięk. Reszta złych duchów obok mnie chyba się bała, bo Bóg nie był dla nich żadnym pocieszeniem. Zasmuciło mnie to, lecz równocześnie cieszyłem się, że Bóg przyjął moje przeprosiny, a światło przede mną się powiększało. To światło było tak piękne, że moje słowa nie są w stanie go opisać. Jego światło było jak wschodzące słońce. Tak, jak słońce i on wstawał zza chmur. Miłość wlała się w każdą moją cząstkę, na nowo ją ożywiając. Cała ta planeta się również zmieniała na skutek Jego światła. Ujrzałem, jak góry pękają i tryskają niczym wodospady. Ciemne chmury nade mną się rozstąpiły i wycofały się w mgnieniu oka. Bóg nadszedł: Jego światło było ciepłe i serdeczne. Ogarnął mnie wielki spokój. Gdy Jego światło padło na ziemię, zaczęła się na niej pojawiać trawa. Ogromne drzewa wyłaniały się z ziemi. Ptaki wszelkiego rodzaju latały na niebie. Wszystkie boskie stworzenia wyszły z lasu jakby chciały mnie powitać. To było najwspanialsze powitanie w domu, jakie można sobie wyobrazić. Łzy radości i śmiech - tak tylko mogę podsumować to doświadczenie. Wtedy Jego światło zrobiło się ogromnie jasne. Zostałem skąpany w białym świetle. Przez chwilę Bóg trzymał mnie w swoim kochającym ucisku. Jego światło było już tak jasne, że ledwie co widziałem. W tym momencie poczułem, że nadszedł czas, kiedy muszę wrócić na ziemię. Spojrzałem na Boga i spytałem, czy mogę zostać. "Serdecznie wyszeptał… Jeszcze nie Twój czas. Wróć na ziemię i bądź dobrym człowiekiem, bo dużo jeszcze musisz się nauczyć". Dziękowałem mu podczas podróży na ziemię. BUM! Znów znalazłem się w swoim ciele. Nie wiem czy BUM to dobre słowo, ale mniej więcej tak się człowiek czuje kiedy wraca do ciała. No tak, znalazłem się znowu w moim "żywym wehikule". Sprawdziłem czy wszystkie systemy działają, nie wykryłem żadnych usterek! Płuca były zupełnie czyste!!!!! Byłem zaszokowany, zdezorientowany, zmieszany. Tak bym opisał ten stan tuż po wejściu z powrotem do mego ludzkiego ciała. Następnie zaczęło się wątpienie. Taki już jest człowiek, wszystkiemu zaprzecza. Pytanie: a może napaliłem się za dużo trawki i miałem wizje? Dowody są jednak wokół mnie: przeszedłem się po domu i zauważyłem swoje rzeczy porozrzucane dookoła - kurtka zimowa itp. Telefon wciąż był połączony z pogotowiem, dyspozytorka krzyczała na mnie. Musiałem sprawdzić. Znów byłem w swoim pokoju oparty o ścianę. Usiadłem i zacząłem czekać na słońce. To był najpiękniejszy ranek, jaki kiedykolwiek widziałem. Niebo było jasnoróżowe, a słońce obejmowało cały horyzont. Nawet teraz, gdyż życie robi się dla mnie trudne, wiem że to właśnie chwila, kiedy muszę się zatrzymać i obejrzeć wschód słońca. Wiele razy widzę Go jak uśmiecha się do mnie w słońcu świecącym przede mną. Czuję się wtedy przyjemnie. Komfort sprawia mi też wiedza, że mamy dom dobrego Ojca, do którego możemy wrócić kiedy skończymy już nasze życiowe lekcje i pracę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz