Zastąpienie Bonapartego Sobieskim to półśrodek – nie lepiej pomyśleć o wymianie mazurka na poważny hymn?
„Mazurek Dąbrowskiego” wpadł w historię Polski jak Piłat w Credo. Od bez mała stulecia jest polskim hymnem państwowym, choć niewiele ma wspólnego z duchem naszych tysiącletnich dziejów. „Mazurek Dąbrowskiego” to bowiem pieśń wyraźnie rewolucyjna. Trudno nie dopatrzeć się w niej inspiracji o kilka lat starszą „Marsylianką”. Podobnie trudno się zgodzić na obecność w nim kondotierów światowej rewolucji: Jana Henryka Dąbrowskiego – pustoszyciela posiadłości papieskich, oraz Kościuszki – grabarza Rzeczypospolitej na zlecenie francuskich jakobinów. Przede wszystkim zaś samego tejże rewolucji pierwowo zakapiora: Napoleona Bonapartego, który zaprzągł Polaków do rewolucyjnego rydwanu, zmuszając ich do przelewania katolickiej krwi – w dodatku narodów, z którymi nigdy nie dzieliła nas żadna waśń: Włochów i Hiszpanów.
Dał nam przykład Bonaparte? Czego? Jak ujarzmiać kraje wedle swej niepohamowanej ambicji i bezczelności? Jak instalować w nim prawo zrodzone z rewolucyjnej pychy? A ostatecznie: jak z kretesem przegrać. Czyż więc może dziwić, że Polacy powołujący się od dziewięciu dekad słowami hymnu narodowego na jego przykład ponoszą klęskę za klęską?
Dlatego postulat usunięcia nazwiska niesławnej pamięci Napoleona z naszego hymnu państwowego brzmi nader sensownie. Mały Korsykanin nie jest naszym bohaterem narodowym, ani postacią dla narodu polskiego zasłużoną. W najmniejszym stopniu nie zasługuje na nieprzerwaną od ponad dwóch stuleci sympatię Polaków, która wynika jedynie z naszego własnego zaślepienia spowodowanego monumentalnym dziejowym pechem. Oto trzech największych wrogów rewolucji francuskiej było jednocześnie mordercami Rzeczypospolitej, wskutek czego, wedle odwrotności starej indiańskiej zasady: „przyjaciele naszych przyjaciół są naszymi przyjaciółmi”, jedynym sprzymierzeńcem Polaków jawiła się międzynarodówka masońsko-rewolucyjna.
Precz z Napoleonem!
Bonapartego zatem należy bezsprzecznie z naszego hymnu wyrugować – czy jednak ma go zastąpić akurat Sobieski? Nie znajdzie się aby żaden większy bohater narodowy? Nie, w tym konkretnym kontekście Jan III wydaje się najlepszym kandydatem. Królem był co prawda takim sobie, ale miejsce przeznaczone dlań w tekście hymnu wyraźnie wskazuje na osobę, która dała nam przykład, jak zwyciężać mamy. A nie znajdzie się w naszych długich dziejach, pełnych spektakularnych zwycięstw, wiktoria świetniejsza od wiedeńskiej.
Podobnie jak nie znajdzie się w gronie wcale licznych w naszym narodzie militarnych triumfatorów zwycięzca, który z równą Sobieskiemu chrześcijańską pokorą postrzegałby triumf tej miary. „Przybyliśmy, zobaczyliśmy, Bóg zwyciężył” – toż to postawa godna największych biblijnych bohaterów, którzy ruszali do boju przekonani, że skoro bronią słusznej sprawy, Pan będzie walczył za nich. Oto przykład, jak zwyciężać mamy: nie tylko dla samych siebie, nie tylko dla własnej ojczyzny, ale dla Boga, Kościoła i cywilizacji chrześcijańskiej. Oto prawdziwy wzór cnoty wojskowej. Taki właśnie człowiek zdecydowanie powinien wymienić Bonapartego.
Trzeba będzie oczywiście znaleźć rym do Sobieskiego – zamiast: „przejdziem Wisłę, przejdziem Wartę”. Ale to tylko wyjdzie na dobre aktualności tekstu. Przejść Wisłę i Wartę musiały legiony Dąbrowskiego w marszu z „ziemi włoskiej do Polski” – dzisiejsi Polacy nie mają takiej potrzeby. Wydaje się zatem, iż zmiana ta nie powinna nastręczyć trudności – czyż brak w naszym narodzie zręcznych poetów? Sam z miejsca służę propozycją:
Ród piastowski nasz, królewski – stądśmy Polakami.
Dał nam przykład Jan Sobieski, jak zwyciężać mamy.
Wątpliwości, wątpliwości, wątpliwości…
Powyższa sprawa skłania jednak do zastanowienia: po co nam również pozostałe elementy rewolucyjnej legendy? Po co nam w hymnie wspomnienie o żołnierzach mających przybyć z ziemi włoskiej (na którą wcześniej z rozkazu Napoleona brutalnie napadli, by zanieść tam pożogę i śmierć)? Kosmetyczne zmiany w poszczególnych miejscach tekstu będą jak przyszywanie nowych łat do starych ubrań, co – jak wiemy – na nic się nie zda, bo „nowa łata obrywa jeszcze część ze starego ubrania i robi się gorsze przedarcie” (Mk 2, 21)
Nieuchronnie zatem nasuwa się pytanie o sens korekty istniejącego hymnu – zbyt wiele w nim wszak miejsc budzących wątpliwości. Nie wspominając nawet, iż tego typu działanie stanowi gwałt na znanym, uznanym i cieszącym się długą historią dziele, czyli zbrodnię na literaturze. Czy nie lepszym rozwiązaniem byłaby całkowita zmiana hymnu narodowego: bądź to poprzez zastąpienie go inną znaną pieśnią patriotyczną, bądź przez napisanie zupełnie nowego utworu.
To z kolei nie takie proste. „Mazurek Dąbrowskiego”, który funkcję hymnu Rzeczypospolitej pełni od roku 1927 (rzecz nie mniej znamienna, że do godności pieśni nad pieśniami wyniosła go dopiero ekipa sanacyjnych rewolucjonistów po przewrocie majowym…), mocno zapisał się w naszej najnowszej historii i uświęcił krwią licznych bohaterów drugiej wojny światowej, którzy ginęli z jego słowami na ustach. Nie trzeba daleko szukać – czyż Żołnierze Wyklęci nie stanowią doskonałego wręcz ucieleśnienia słów: „Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy”? Tyle było Polski po roku 1944, ile oni byli w stanie swą ochroną objąć. Póty trwała, póki oni trwali z bronią w ręku (zwłaszcza na ziemiach wschodnich włączonych do Sowietów). Czy zmiana hymnu nie uderzy w ich pamięć? Ale z drugiej strony jednak, czy przelana krew powinna uświęcać błędy?
Jakiego hymnu nam trzeba?
Czemu powinien służyć hymn narodowy? Rozbudzaniu uczuć patriotycznych, czyli miłości do ojczyzny i dumy z przynależności do narodu. Powinien zatem w poetyckiej formie dostarczać niezafałszowanej wykładni ojczystej historii i formułować dziejową misję narodu. I to w sposób uroczysty i podniosły – aby dobitnie pokazać, że chodzi o sprawy najwyższej wagi. Dlatego nie powinien zawierać treści nie licujących z powagą jego funkcji – na przykład scen, w których zapłakani ojcowie informują swe zapłakane córki o zbliżającym się waleniu w bęben.
Nieporównanie lepiej pod tym względem wypadają kontrkandydaci „Mazurka Dąbrowskiego” do roli hymnu państwowego, mianowicie: „Boże, coś Polskę…” i „Rota”, i to nie tylko od strony tekstowej, ale i muzycznej.
Jednakowoż oba te utwory także nie spełniają wymagań stawianych hymnowi – jako pieśni okolicznościowe i w dodatku nader jednostronnie pozycjonujące wrogów i przyjaciół. Antyniemiecka „Rota” powstała wszak jako odpowiedź na nasilenie akcji germanizacyjnej w zaborze pruskim, z kolei prorosyjskie „Boże, coś Polskę…” miało stanowić wyraz hołdowniczej postawy wobec cara Aleksandra I jako króla polskiego. Hymn państwowy nie powinien wyrastać z konkretnych wydarzeń historyczno-społecznych, tylko obejmować całą perspektywę dziejową narodu – od korzeni aż po spodziewane owoce.
Czy więc nie lepiej byłoby napisać nowy hymn dla Polski. Owszem, warto – ale dla nowej Polski. Zmiana symboli narodowych przy zachowaniu istniejącego ustroju oraz formy życia społecznego będzie bowiem działaniem – jako się rzekło – wyłącznie kosmetycznym, jak posypywanie pryszczy pudrem albo zdobienie starej chałupy stiukiem. Już to zresztą znamy – orzeł odzyskał koronę, a Czeciaerpe pozostała Peerelembis. Zanim się zacznie poprawiać symbole, należy naprawić sam gmach. Najpierw zmieńmy Polskę – niech będzie potężna, bogata, zbrojna, praworządna, sprawiedliwa, katolicka, wolnorynkowa, licząca się w świecie – potem dopiero wyraźmy to wszystko wierszem, który z niekłamaną dumą będziemy odśpiewywać przy stosownych okazjach. Nie wlewajmy młodego wina do starych bukłaków. „W przeciwnym razie wino rozerwie bukłaki – i wino przepadnie, i bukłaki. Młode wino należy wlewać do nowych bukłaków” (Mk 2, 22).
A może po prostu – do korzeni?
Z drugiej jednak strony, czyż to nie pieśń najlepiej zachęca do pracy? Pieśń też jest najwspanialszą modlitwą. „Kto śpiewa, ten się dwa razy modli” – uczy święty Augustyn. Potrzeba nam pieśni, która już dziś wzbudziłaby w coraz bardziej apatycznych Polakach zapał potrzebny do budowy opisanej powyżej Rzeczypospolitej – nie jedynie słowem i melodią, ale zawartą w niej inwokacją wzywającą nadprzyrodzonego wsparcia.
Jest taka pieśń – mamy ją od dawna. Sprawdziła się w boju – w bitwie o być albo nie być młodego państwa piastowsko-jagiellońskiego. Z nią właśnie na ustach dziadkowie grunwaldzkich zwycięzców przystępowali do odbudowy polskiej państwowości, ona towarzyszyła ich wnukom w kładzeniu fundamentów pod przyszłe Imperium Obojga Narodów.
„Bogurodzica” zawiera w sobie wszystkie postulowane powyżej elementy – jest poważna, wzniosła, nieco tajemnicza, wręcz mistyczna, do tego jej megaarchaiczny język podkreśla odwieczne trwanie polskiej państwowości – wydaje się zatem być hymnem idealnym. Mało tego, już pełniła taką funkcję, i to z wyśmienitym skutkiem. Może więc to byłby najlepszy wybór? Cóż wszak mądrzejszego mogą uczynić Polacy niż od najgłębszych fundamentów aż po zwieńczenie dachu swego życia społeczno-politycznego odwoływać się do majestatu Królowej Polski, a za jej przyczyną – do samego Króla Wszechświata?
I nie troskałbym się o to, czy wypada grać tak wzniosłą pieśń na stadionach. Świętość bowiem, wkraczając do najbardziej nawet światowych zakątków życia ludzkiego, nie jest w stanie się od nich zabrudzić, przeciwnie za to – może doprowadzić do ich nawrócenia. Pan nasz Jezus Chrystus jadał z celnikami i nierządnicami, i wcale go to nie zbrukało, za to niejeden z nich się nawrócił, a jeden nawet został Apostołem. Podobnie „Bogurodzicy” nie splami wykonanie na stadionie czy podczas politycznej manifestacji, za to w ich uczestników może wlać od wieków nieobecnego w naszym życiu publicznym ducha.
Jerzy Wolak
DATA: 2017-07-21 07:31